Często myślimy, że dany kraj i jego mieszkańcy mają swój specyficzny styl życia. Hiszpanię kojarzy się z jednym słowem - „mañana” co oczywiście znaczy „jutro”. W tym sensie, że co masz zrobić dziś zrób jutro, bo jutro nie umiera nigdy i świat się nie zawali. Żyj w rytmie slow i niczym się nie przejmuj. Osoby co tak jak ja mieszkają w Hiszpanii lub jeżdżą na wakacje nie raz wypowiadają się, że trudno tutaj cokolwiek załatwić zwłaszcza w urzędach. Ludzie są mało punktualni, niesłowni zapominają o ważnych terminach. Nie chce się im pracować, bo jest za gorąco. Są niezorganizowani i mało systematyczni, bo myślą tylko o sjeście i fieście. Mają masę wymówek. Pewnie dlatego, że słońce im przygrzało. No tak! Ładna pogoda przez większość roku sprawia, że Hiszpanie wrzucają na luz, co jest wielkim utrapieniem dla tych co mają do nich ważne sprawy.
W Maroku mamy syndrom „inchallah”, który jest trochę odpowiednikiem hiszpańskiej „mañany”. Niesie ze sobą podobny styl życia i luźne bezstresowe zachowanie. Oznacza dokładnie „jak Bóg chce” (łopatologicznie wbijam, że Allah to NIE imię muzułmańskiego Boga tylko słowo Bóg po arabsku). Muzułmanie gdy mówią o czymś, zwłaszcza o swoich planach i czego chcą wstawiają w każde zdanie słowo „inchallah”. Nawet jak to zdanie wypowiadane jest w innym języku niż arabski. Tylko „inchallah” jest arabskie. Brzmi to mniej więcej tak: „Jutro odwiedza mnie rodzina dlatego ugotuję im inchallah najlepszą zupę.”
Zatem ja odpowiadam „To przede wszystkim ty masz to chcieć!” Nie jakaś siła wyższa. Ale z drugiej strony jest filozofa, życia obecna we wszystkich religiach, że o tym co będzie i co zrobimy decyduje właśnie Bóg. Gdy opowiesz mu o Twoich, tylko wyłącznie twoich planach, marzeniach i celach to tylko go rozśmieszysz, o czym zresztą sama się przekonałam. Coś w tym jest, więc lepiej się nie martwić na zapas naszą lista zadań do zrobienia, chodzeniem jak w zegarku i spełnianiem wszystkiego o co nas proszą na czas.