sobota, 20 lutego 2016

Nie wyobrażaj sobie za dużo jaki będzie twój idealny związek. Część #1

Wiele lat temu jak każda młoda dziewczyna chciałam mieć swojego Ktosia. Z zazdrością  obserwowałam pewne pary z mojej okolicy znane tylko z widzenia. Nim on i ona zamieszkali razem odwiedzali się wzajemnie. Przychodzili po siebie do szkoły, potem do pracy. Byli z tego samego miasta a nawet z tej samej dzielnicy. Mieli do siebie blisko. Spacerowali, trzymali się za ręce. Jeździli razem na rowerach. Wyprowadzali na spacer swoje psy. Bawili się na imprezach wśród innych znajomych podobnych par. Albo, jak się domyślam zostawali w domu sam na sam i oglądali polskie komedie, śmiejąc się z polskich dowcipów rozumiejąc humor drugiej połówki. W końcu nasz narodowy, więc podobny.

Nie wyobrażaj sobie za dużo jaki będzie twój idealny związek. Część #1

W niedzielę grzecznie dreptali do kościoła. Razem siedzieli w ławce. Ksiądz błogosławił ich by w końcu stanęli na ślubnym kobiercu i wydali potomstwo skoro tak długo się prowadzają. Po latach nawet od niektórych par się tego doczekał. Na ich weselach bawiła się bliższa i dalsza rodzina oraz wszyscy znajomi od czasów szkolnych. Po mszy szli do rodziców któregoś z nich na kotleta. Rodzice obu mieszkają rzut beretem. Często grillowali na ogródku z całymi rodzinami świetnie się bawiąc, wcinając polskie jadło i polskie trunki. 

Ja, wówczas wieczna singielka za bardzo bujałam w obłokach. Stworzyłam w swojej głowie obraz idealnego Ktosia. Cały czas marzyłam i wizualizowałam sobie, że z nim chodzę, że nasze życie jest dokładnie takie jak tamtych par. Takie też chciałam mieć jeśli kiedykolwiek kogoś spotkam. Mijały lata i nic nie zapowiadało, że coś się zmieni. Ktosia nadal brak, więc życia z moich wyobrażeń również. Tak naprawdę to marzenie nigdy nie miało się spełnić. Wiele osób z mojego otoczenia szczęśliwie łączyły się w pary i miały to co tak bardzo chciałam mieć. Wszyscy z wyjątkiem mnie. Ale... to wcale nie znaczy, że zostałam singielką.


Poznałam kogoś. Ale nie w mojej dzielnicy. Nie w moim i w żadnym innym polskim mieście. Nie na polskich studiach, w polskiej pracy czy na polskiej imprezie. Musiałam wyjechać ponad 3.000 km dalej byśmy przypadkiem się mogli spotkać. Nowy Ktoś także nie był u siebie. Może miał trochę bliżej niż ja. Od jego kraju oddzielał nas kawałek morza. Spacerowaliśmy, trzymaliśmy się za ręce i odbieraliśmy się z naszych zajęć i prac. Ale wszystko kwitło z dala od rodzin, znajomych, sąsiadów, ludzi, którzy mogli nas znać z widzenia jak ja tamte polskie pary.

Bariera geograficzna

Widzieli nas tylko lokalni znajomi, jedni z kraju w którym zamieszkaliśmy, drudzy cudzoziemcy tacy jak my. Znajomi, którzy byli tu tymczasowo a potem wyjeżdżali. Mieliśmy dużo prywatności, ale rodziny z naszych krajach przez Skype byli ciekawi co u nas słychać. Znajomi rodzin jak gdzieś się o nas dowiadywali prawili głupie komentarze i byli niezbyt ufni.

Ktosiu choć poznawał mój język i tak nie mógł wiele zrozumieć z polskich komedii. Więc co dopiero się z nich śmiać. A ja szczerze nienawidziłam komedii z egipskiej Rotany i nienawidzę do tej pory. Oglądamy oddzielnie, ja swoje a on swoje. Ale za to świetnie bawimy się na światowych produkcjach głownie hollywoodzkich, na klasykach lub znanych niszowych filmach. Uwielbiamy oglądać je razem najpierw na DVD, potem na apple tunes siedząc na kanapie z naszą kotką na kolanach. Kochamy też kino i zawsze się do niego udajemy, gdy leci coś ciekawego znanego na całym świecie. Chyba, że nasz kraj wypuści film, który jest tak zrobiony, że zrozumieją go ludzie z wielu kultur.

Spotkania w gronie znajomych nie były identyczne co w Polsce. Każdy lubił inną muzykę, inne trunki i mówił w innym języku. Za to mogliśmy z nimi odwiedzić niesamowite miejsca, odbyć parę wspaniałych wycieczek, nocować w różnych miejscach, podróżować. A wcześniej myślałam, że całe życie pozostanę na jednej dzielnicy.


Do kościoła, cóż jak chodzę to nadal głównie sama. Mój Ktoś dotrzymuje mi towarzystwa tylko gdy ma na to ochotę lub chce zobaczyć jak się obchodzi nasze święta i tradycje. On tak samo ma moje towarzystwo podczas swoich świąt i tradycji. Ale poza obiektem sakralnym, gdyż mnie raczej do niego nie wpuszczą. Aczkolwiek nigdy nie pytałam nikogo czy mogę wejść, więc nie jestem pewna. 

Na kotleta możemy pójść tylko do moich rodziców. Mama Ktosia choć równie gościnna jak moi nigdy nie uraczy nas kotletem. Raczej poda do stołu seffę z makaronu posypaną cynamonem lub kurczakiem z ciecierzycą w pikantnym sosie z dużą ilością kolendry. Na grillu kiełbasa krakowska i żołądkowa gorzka też będzie tylko u moich. W rodzinnym domu Ktosia pojawią się szaszłyki wołowe i napoje gazowane zamiast których wybieram wodę lub zielono - miętową herbatę.

Ale zaraz, czy w ogóle możemy pozwolić sobie na odwiedzanie naszych rodziców co niedziela? Bariera geograficzna, odległości, czas i przede wszystkim kasa. Odwiedzamy ich raz czy dwa razy do roku albo to oni nas odwiedzają. Ale podczas odwiedzin zostajemy ze sobą długo od 2 tygodni do 2 miesięcy w zależności jak możemy. Wtedy dostajemy pytania typu: „Kiedy znowu przyjedziesz?" lub „Kiedy wrócisz?” (i ściągniesz, ze sobą partnera). Gdyby tylko wiedzieli, że to wcale nie takie proste. 

Będąc w którymś z naszych krajów chodzimy razem na spacery, odwiedzamy znajomych, podróżujemy i poznajemy odmienne światy. Nie jesteśmy długo więc tylko okazyjnie jakiś sąsiad czy osoba znająca z widzenia zobaczy, że prowadzamy się z... cudzoziemcem.

Ale w praktyce częściej odwiedzamy nasze kraje sami. Bywa, że ja lub Ktoś nie może jechać bo trzyma nas praca lub coś innego. Równocześnie druga osoba może i ma jakiś powód by odwiedzić rodzinę, żeby np. wziąć udział w rodzinnej uroczystości, mieć ważna rozmowę, skorzystać taniej z lekarza czy załatwić jakieś formalności w swoim kraju. Jak wiadomo, ludzie wierzą w to co widzą. Widzą mnie samą. Przez to dla wielu znających mnie z widzenia z ulicy czy z kościoła nadal bierze mnie za wieczną singielkę. Pewnie myślą: „Taka młoda, ładna, wykształcona a ciągle sama. Musi być jej smutno.” A mi już smutno nie jest. Jestem spokojna i spełniona w swoim związku. To ma plus gdy zależy mi na prywatności. 

Nawet znajomi z Facebooka dowiedzieli się po czasie o mojej zmianie stanu cywilnego. Myślę, że niektórzy, ci dalsi nie wiedzą do tej pory. Zdjęć potwierdzających ten fakt nie wrzucałam. Nazwiska też nie zmieniłam, ponieważ tamtejsza procedura na to nie pozwalała. Na weselu nie mieliśmy całego stada rodzinki i znajomych. Znowu bariera geograficzna i finansowa. Za to miejsce uroczystości było niezwykłe. Czy w ogóle takie byłoby możliwe w Polsce? Polska jest plaska jak decha, gór mamy niewiele, przynajmniej ja mam do nich bardzo daleko. Kraj w którym mieszkamy jest górzysty więc ślub mogliśmy wziąć w tym miejscu ;) .

A są osoby w podobnej sytuacji co ja i mieli wesela całkiem inne niż w Polsce. Inne tradycje, stroje, kuchnia i muzyka. Fajna przygoda i zawsze coś nowego.

W miejscu gdzie mieszkamy jak na razie nie ma szans byśmy ja i Ktoś byli jednakowo zawodowo ustawieni. Często ktoś z nas (ten, któremu udało się coś znaleźć) musiał wyjeżdżać zarobkowo gdzie indziej na 2 miesiące. Potem z utęsknieniem wracać i razem cieszyć się z owoców swojej pracy okupionej związkiem na odległość. Pobyć jakiś czas razem i potem znów jechać by zarabiać. Ta sytuacja z mojego życia jest chyba najbardziej podobna do sytuacji wielu polskich par, z których jedna osoba musi gdzieś wyjeżdżać by utrzymać rodzinę w Polsce.

Ostatecznie moje życie stało się zupełnie inne niż te które wdziałam u tamtych par i które chciałam mieć. Właśnie z powodu Ktosia.

Czy lepsze? Czy gorsze? Żadne z tych. Po prostu inne. 

Za bardzo sobie wizualizowałam jak ono będzie wyglądać. I co? Wszystko potoczyło się inaczej, czego nawet sobie nie wyobrażałam. 

Dlaczego wyobrażałam sobie akurat to? Bo większość życia mieszkałam cały czas w tym samym mieście. Za bardzo opierałam się na tym co widać u innych i myślałam, że tak jest najlepiej. Nie miałam innej wizji. Więc chciałam mieć to samo, to co jest mi znane.

Dopiero w wieku 25 lat wyprowadziłam się z domu za granicę. Wtedy poznałam, że można inaczej. I wcale nie lepiej i nie gorzej. Każdemu przytrafia się co innego, każdy inaczej to przechodzi. Nawet znane mi z widzenia pary z osiedla mogły mieć w swoim życiu niepowtarzalne sytuacje, o których nawet się nie domyślamy. Bo nie znamy dokładnej ich historii.

Mój idealny Ktoś z marzeń był chyba Polakiem. Choć nie jestem pewna. Bo raczej skupiałam się na jego osobowości i tym jaki będzie dla mnie niż narodowości. 

Ci co znają moje życie i mój związek mają o nim rożne opinie. Jedni zazdroszczą. Twierdzą, że mam jednak fajnie. Mieszkam w „ciepłym kraju”, ciągle podróżuje, przemieszam się w te i we wte, bo ruch i dynamika to fajna sprawa. Że mam kontakty z ludźmi z różnych krajów, poznaję obce języki i inną kulturę.

Drudzy mi współczują. Ciągle w rozjazdach, brak stabilizacji, szok kulturowy, daleko od rodziny, od pomocy z jej strony, przez co muszę liczyć tylko na siebie. 

Są też tacy co ostrzegają. Bo niby nasze dzieci mogą dostać traumy z powodu problemów ze swoją tożsamością. Zupełnie się pogubią bo nie będą wiedzieć która religia jest prawdziwa a języki im się pomieszają bo w naszym przypadku będą musiały nauczyć się komunikować w minimum... czterech! Ja mogę na to odpowiedzieć, że wręcz przeciwnie – będą bardziej oświecone i otwarte , gdyż już na starcie poznają, że świat to różnorodność. 

Ale z drugiej strony, mam już lekcję, że nic nie mogę przewidzieć. A już wogóle tego jakie będą dzieci. Skąd mam to wiedzieć? Mogę jedynie chcieć jakie mogłyby być ale nie powinnam sobie wyobrażać jakie będą, by nie być potem zbyt zaskoczona.

Wystarczy porozmawiać z rodzicami czy poczytać popularne blogi prowadzone przez mamy. Każda mówi, że za bardzo wyobrażała sobie jaka będzie jej ciąża, jaki jej poród i jakie jej dziecko.  A było całkiem na odwrót. Przyszłości nie możemy przewidzieć. A zbyt wielka wyobraźnia i nadzieja może tylko wyprowadzić na manowce. 

Gdy czegoś chcemy lub w naszym życiu lada moment nastąpi jakieś ważne wydarzenie chyba lepiej nie tworzyć filmowych scenariuszy tylko mieć otwartą głowę. Jeśli coś jest bardziej pewne, to możemy się jako tako przygotować. Ale nigdy nie jest pewne na 100%. Lepiej mieć podejście, że cokolwiek się zdarzy przyjmiemy to takim jakie jest. Widocznie tak musiało być.

Tylko co zrobić kiedy ma się bujną wyobraźnię? Kiedy ona sama pracuje nawet jak tego nie chcemy. W końcu marzenia są bardzo przyjemne więc naprawdę trudno jest to powstrzymać. 

Wyobrażenia tego jak to będzie i co się wydarzy mogą być rożne. Mogą dotyczyć tego co już znamy tak jak ja w tym wpisie. Albo mogą być zupełnie bez granic, o rzeczach niezwykłych i mało prawdopodobnych, jak dynamiczna akcja w dobrym, trzymającym w napięciu filmie. 

Bo jak sobie coś wyobrażamy to rzeczywistość może się okazać lepsza, może być inna, ale też niestety musimy się z tym liczyć, że może być gorsza. Na pewno różnica w tym co wizualizujemy a co się zdarzy jest zaskakująca. Możemy być zadowoleni ale też rozczarowani. 

I tym realistycznym akcentem zapraszam Cię na kolejny wpis z cyklu „Nie wyobrażaj sobie za dużo...” oraz do zostawienia komentarza.

Czy w Twoim życiu rzeczywistość była inna niż wyobrażenia?

Nawet jeśli już nad czymś fantazjujesz, bo przecież trudno to wyłączyć, życzę Ci aby pozytywnie przerosła Twoje oczekiwania. Na szczęście to też jest możliwe.

Dorkita

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Disqus - Kuskus, czyli Zapraszam na Feedback ;)