Uwielbiam robić zdjęcia. Raz
lustrzanką, raz komórką. Mam doskonałą intuicję i wyczucie kompozycji. Potrafię
dostrzec w otoczeniu ciekawe obiekty i zrobić im fajne ujęcia. Czasami robię po
kilka razy jedno z wielu stron narażając się osobom, które mi towarzyszą, że
muszą na mnie czekać. Zwracam uwagę na światło, na kolory, na to czy zdjęcie ma
jakiś przekaz i czy oddaje charakter tego co się na nim znajdzie. Dlatego mój
blog i Instagram są pełne fotografii, których uczę się robić jak najlepiej. Czasem
fotografuję ludzi, przez co tylko oni mają ładne zdjęcia. Ja już nie mam, bo
rzadko ktoś z mojego otoczenia umie mnie uwiecznić tak jakbym chciała, bez
unikania błędów. Zawsze jestem albo nieostra albo latarnia wyrasta mi z głowy.
Jednak portretów robię mało ponieważ trudno namówić jest ludzi do pozowania.
Nawet moi najbliżsi wkurzają się gdy muszą pozować. Na mój perfekcjonizm. Marzą
by jak najszybciej uciec i pukają się w łap na co tej babie moje ładne zdjęcie.
Co jej to da, że pokaże sobie na blogu lub fanpage czy schowa na dysku. Poza
tym przypadkowi ludzie nie lubią być fotografowani właśnie ze obawy przed udostępnieniem.
Podziwiam tych fotografów i blogerów co mają bogate portfolio przypadkowych ludzi spotkanych na ulicy. Nie wiem jak udaje im się ich poprosić by pozowali, na przekór prawu nakazującym chronić wizerunek osób trzecich. Nie opublikowałabym ich zdjęcia bez zgody. Nie potrafię też tej zgody wyegzekwować. Próbowałam ale czułam się głupio.
Ponieważ jest jak jest, to pozostaje mi fotografować jedynie krajobrazy, architekturę, roślinki, kwiatki i ładne widoki. One cię zrozumieją, zawsze będą wiernie pozować, nie stracą cierpliwości przez mojego fotograficznego świra. Przede wszystkim nie muszę ich pytać o zgodę na publikację.
Podziwiam tych fotografów i blogerów co mają bogate portfolio przypadkowych ludzi spotkanych na ulicy. Nie wiem jak udaje im się ich poprosić by pozowali, na przekór prawu nakazującym chronić wizerunek osób trzecich. Nie opublikowałabym ich zdjęcia bez zgody. Nie potrafię też tej zgody wyegzekwować. Próbowałam ale czułam się głupio.
Ponieważ jest jak jest, to pozostaje mi fotografować jedynie krajobrazy, architekturę, roślinki, kwiatki i ładne widoki. One cię zrozumieją, zawsze będą wiernie pozować, nie stracą cierpliwości przez mojego fotograficznego świra. Przede wszystkim nie muszę ich pytać o zgodę na publikację.
Za to ostatnio z sukcesem udaje
mi się przekonać pewne osoby, by wybierając się na hiszpańskie Costa del Sol
przestać jeździć tylko do Fuengiroli. W Hiszpanii pogoda wczesną jesienią
zdecydowanie temu sprzyja. Jest ciepło, słonecznie, można mieć krótki rękawek i
spodenki. Nie ma wielkich upałów i kataru siennego. To najprzyjemniejsza pora
roku.
Dlatego w ostatni dzień września
zrobiliśmy sobie rodzinną wycieczkę do miasteczka Mijas Pueblo w prowincji Malaga.
Takie wycieczki to dla mnie okazja do robienia zdjęć ładnym widokom. A było tam
na co popatrzeć, bo to jedno z tych niezwykłych miejsc, gdzie góry spotykają
się z morzem. Przypomnę, że Mijas pokazywały już w swoich social media blogi Pora Arbuza i Dech zapiera. To od nich się nim zainteresowałam.
Potem żałowałam, że nie wzięłam lustrzanki. Za ciężka. A przecież musiałam jeszcze nosić dziecko oraz termos z przygotowaną wcześniej zupą i pojemniki z własnym jedzeniem. Tak to jest gdy robi się program utraty wagi, ma ustalone co jeść i chce uniknąć jedzenia drogo i nie wiadomo czego po barach. To była bardzo dobra decyzja, tzn. zabrania własnego jedzenia. Ustaliłam, że do zdjęć wystarczy mi komórka. Choć jakościowo lustrzance nie dorówna to spisała się jako tako.
Potem żałowałam, że nie wzięłam lustrzanki. Za ciężka. A przecież musiałam jeszcze nosić dziecko oraz termos z przygotowaną wcześniej zupą i pojemniki z własnym jedzeniem. Tak to jest gdy robi się program utraty wagi, ma ustalone co jeść i chce uniknąć jedzenia drogo i nie wiadomo czego po barach. To była bardzo dobra decyzja, tzn. zabrania własnego jedzenia. Ustaliłam, że do zdjęć wystarczy mi komórka. Choć jakościowo lustrzance nie dorówna to spisała się jako tako.
Co warto w tym Mijas zobaczyć? Co
koniecznie trzeba sfotografować?
Mijas Pueblo jest podobne trochę do
Frigiliany. W tym sensie, że nadmorska Nerja ma swoją Frigilianę, tak
Fuengirola ma swoje Mijas. Od Malagi dzieli je 30 km. Położone jest w górach Sierra
de Mijas na wysokości 428 m. z widokiem na morze a konkretnie na Fuengirolę. Tylko odwiedza go więcej ludzi. Wychodząc na ulicę masz wrażenie, że to druga
Japonia. Faktycznie, turyści z tego kraju szczególnie je sobie upodobali. Liczy
sobie prawie 78 tys. mieszkańców.
Wjeżdżając do miasteczka widzimy
drogowskaz wskazujący na prawo bezpłatny parking. No to jedziemy na niego.
Droga wąska kręta pod górkę. Dziwi nas mała ilość samochodów jak na komunikat,
że jest za darmo. Co się okazuje? Parking ten położony jest powyżej Mijas, na
odludziu, za jakaś skałą co oddziela go od miasteczka. Oczywiście nie strzeżony.
Stoi zaledwie kilka aut ale żadnej żywej duszy. Nawet nie ma porządnej drogi
aby z niego zejść do miasta. Cóż, chyba jednak lepiej jechać na płatny.
Jedziemy do centrum i znajdujemy
tam główny strzeżony, kilkupiętrowy parking. Płatny… 1€ za dobę :))
Takiej okazji się nie spodziewaliśmy. Dla niej warto było tu przyjechać. Choć ledwo co znajdujemy miejsce. Na górze parkingu jest balkon. Z niego rozciąga się przepiękny widok na góry i resztę Mijas. Tutaj chwila odpoczynku, nakarmienie dziecka, nakarmienie siebie zupą z termosu. Potem telefon do ręki i trzaskam foty.
Takiej okazji się nie spodziewaliśmy. Dla niej warto było tu przyjechać. Choć ledwo co znajdujemy miejsce. Na górze parkingu jest balkon. Z niego rozciąga się przepiękny widok na góry i resztę Mijas. Tutaj chwila odpoczynku, nakarmienie dziecka, nakarmienie siebie zupą z termosu. Potem telefon do ręki i trzaskam foty.
Z dachu parkingu wychodzimy na
główny plac Plaza Virgen de la Peña. Tutaj kolejne zaskoczenie.
Nic o tym nie wiedząc trafiliśmy na obchody Dnia Przyjaźni z Włochami - El Dia de la Amistad con Italia. Całe hiszpańskie miasteczko przeistacza się we włoskie.
Pełno jest włoskich flag. Na placu jest scena, na której tańczą i śpiewają włoskie piosenki. Publiczność kiwa się w rytm Italiano Vero. Tym razem nie robię dużo zdjęć, bo wybieram taniec pod sceną z synkiem na rękach. Wszędzie stoją kramy z włoskimi serami, panini, lodami. Wspominamy nasz wyjazd do Włoch, jak było tam, tam i tam. Że też akurat jestem na diecie z własnym jedzeniem. Ale to i tak na plus, bo łącznie z parkingiem za 1€ zaoszczędzimy.
Nic o tym nie wiedząc trafiliśmy na obchody Dnia Przyjaźni z Włochami - El Dia de la Amistad con Italia. Całe hiszpańskie miasteczko przeistacza się we włoskie.
Pełno jest włoskich flag. Na placu jest scena, na której tańczą i śpiewają włoskie piosenki. Publiczność kiwa się w rytm Italiano Vero. Tym razem nie robię dużo zdjęć, bo wybieram taniec pod sceną z synkiem na rękach. Wszędzie stoją kramy z włoskimi serami, panini, lodami. Wspominamy nasz wyjazd do Włoch, jak było tam, tam i tam. Że też akurat jestem na diecie z własnym jedzeniem. Ale to i tak na plus, bo łącznie z parkingiem za 1€ zaoszczędzimy.
Zapach pieniędzy czuć było w
powietrzu. Nie naszych lecz niestety innych. Był zjazd właścicieli Ferrari z
Costa del Sol, którzy prezentowali swoje pojazdy. Nieco skromniej prezentowano
też włoskie Vespy. Później trafiłam na jakiś inny zjazd miłośników niemieckich
samochodów, takich jak Porshe czy Mercedez. Korowód kierowców przejechał
wąskie, zabytkowe uliczki.
Wyciągam komórkę i robię pstryk,
pstryk...
My jednak chcieliśmy jak
najwięcej zachować w kieszeni. Dlatego nie skusiliśmy się nawet na osła. W
Mijas jeździ tzw. Burro Taxi a osiołki są całe udekorowane. Mają na głowach
plecionki i wiele kolorowych frędzli. Mój synek na ich widok machał radośnie
nóżkami nie zważając na smród.
Historia oślich taksówek jest
bardzo ciekawa. W latach 60 mężczyźni wracali do domu z pracy na osłach. Już
wtedy rozwijała się turystyka a turyści odwiedzający wioskę chętnie robili im
zdjęcia (analogowe jak na tamte czasy) lub prosili o możliwość przewiezienia.
Nagle ich napiwki zaczęły przekraczać pensje więc przekwalifikowali się na
oślich taksówkarzy.
Czasami w życiu się fajnie układa i zupełnie nie spodziewasz się co nagle chwyci. No, nie?
Czasami w życiu się fajnie układa i zupełnie nie spodziewasz się co nagle chwyci. No, nie?
Obecnie po Mijas jeździ ok 60
osiołków i są jedna z głównych atrakcji
turystycznych. Mamy nawet pomnik osła z brązu, do którego podstawiono schodki
aby ludzie mogli sobie na niego siadać i robić zdjęcia. Jego siodło jest już
tak wytarte, że dupa się ślizga.
Tuż przy drzwiach parkingu na
ścianie znajduje się mapa świata ułożona z niebieskich ceramicznych
przedmiotów. Obok niej wiszą dekoracje symbolizujące dany kraj. Na nich data
kiedy odbył się dzień przyjaźni z danym krajem. Płaskorzeźba Colosseum z datą
30.09.2017 już wisiała. Przed mapą leży czerwony dywan. Widać, że była to
uroczysta inauguracja dnia włoskiego.
A dlaczego ten Dzień przyjaźni z
Włochami tak bardzo mnie zaskoczył. Ponieważ inne dni przyjaźni z danym krajem
odbywają się co roku ale nieregularnie. To był przypadek, że akurat na taki
trafiliśmy. Ciekawe gdzie można dowiedzieć się o następnej takiej imprezie i
czy zorganizują kiedyś dzień przyjaźni z Polską.
Aby wiedzieć co zobaczyć i co
fotografować skorzystałam z fajnej opcji automatu, który też jest przy wyjściu
z parkingu, w którym można za darmo wziąć sobie mapkę Mijas z opisem miejsc i
atrakcji. Oczywiście mój synek mi ja potem podarł. Potrzebowałam drugiej.
Najładniejszy obiekt w Mijas to
niewątpliwie kapliczka w skale Ermita de la Virgen de la Peña i punkt widokowy
Mirador de Compás.
Znajduje się w niej figura Matki Boskiej Skalnej – la Virgen
de la Peña - patronki Mijas. Legenda głosi,
że została odkryta w 1586 r. przez dwoje dzieci, pastuszków, które przywiódł
tutaj gołąb. W drugiej połowie XVII w. pewien mnich Karmelita wydrążył jej w
skale kapliczkę. To właśnie tutaj mam najfajniejsze widoki na Fuengirolę i na
morze, gdzie mogłabym pstrykać zdjęcia bez końca.
O. nie jest takim entuzjastą
zwiedzania zabytków robienia masy zdjęć. Postanawia zostać z synem na włoskim
festynie a matka niech się rozerwie idąc w miasto na fotograficzny spacer.
Korzystam i robię zdjęcia na spokojnie bez poganiania, że za długo męczę jeden
obiekt z każdej strony.
Idąc dalej trafiamy na stary młyn
również wydrążony w skale. Znajdują się w nim urządzenia do mielenia mąki w
tradycyjny sposób jeszcze z dawnych czasów.
Za młynem jest muzeum miniatur Carromato de Mijas. Podobno jedna z najciekawszych na świecie kolekcji
miniatur pochodzących z ponad 50 krajów, zebranych przez hipnotyzera Juana
Elegido Millana o pseudonimie Profesor Max.
Następnie idziemy uliczką Avenida
de Compas pełnej sklepów z pamiątkami i kafejek. Mijamy plac Plaza de la
Constitución i dochodzimy do kolejnego punktu widokowego na którym znajduje się
park. Posadzono w nim kwiaty, które kwitną przez cały rok. W nim odbywa się jakiś bankiet, grają muzycy,
częstują przysmakami. To zjazd kierowców tych niemieckich aut.
Tam znajdziesz niewielką
średniowieczną wieżę Fortaleza de Mijas, na która można wejść kręconymi
schodami. Została zbudowana na pozostałościach budowli z czasów fenickich. W
sumie nic specjalnego, jest niewysoka a widok z niej jest taki sam jak
wszędzie.
Potem jest corrida, czyli Plaza
de Toros. Została zbudowana w 1900 r. z inicjatywy mieszkańców. Co ją wyróżnia
na tle podobnych obiektów to jej owalny a nie okrągły kształt.
W parku stoi główny kościół
parafialny – la Iglesia de la Inmaculada Concepción. Jego budowę rozpoczęto w drugiej połowie XVI
w a ukończono w 1631 r. Ołtarz jest w
stylu barokowym. Dzwonnice zbudowano na bazie wieży strażniczej dawnej
arabskiej twierdzy Torre de Vela. Podczas restauracji budynku w 1992 r. odkryto
na kolumnach nawy głównej malowidła ośmiu apostołów datowane na 1632 r. Kiedy
wchodzę do tego kościoła odbywa się jakiś ślub.
Po obejściu okolicy i oczywiście
popstrykaniu zdjęć znów zanurzam się w białe andaluzyjskie uliczki. Trafiam na
przepiękna fasadę z dzwonnicą małego kościołka Ermita de San Sebastian z końca
XVII w. Na dzwonnicy w 1902 r. zainstalowano zegar. Uliczka, o tej samej nazwie,
na której stoi kościołek to ponoć jedna z najbardziej malowniczych i najchętniej
fotografowanych uliczek na Costa del Sol. Wyciągam komórkę i dokładam się do
tych statystyk.
Obok kościołka jest muzeum
etnograficzne w którym eksponowane są dawne narzędzia pracy mieszkańców Mijas
służące do tłoczenia oleju czy pieczenia chleba. Jest tu piwnica pełna wina i
lokalne rękodzieło. Choć mnie to średnio interesuje. Wole spacery na zewnątrz z
robieniem zdjęć.
Podczas moich fotograficznych
obchodów powinnam żyć teraźniejszością.
Chłonąć te widoki, czuć zapachy, słuchać dźwięków (choć i tak na całą okolicę dudniły włoskie rytmy ze sceny).
Sama wspominałam, że to najlepsza droga do pełni szczęścia. Nie myśleć o niczym, wyłączyć wewnętrzny dialog. Tylko być tutaj gdzie jestem całą sobą. Spoglądać nie tylko przez obiektyw ale częściej dostrzegać własnymi oczami.
Chłonąć te widoki, czuć zapachy, słuchać dźwięków (choć i tak na całą okolicę dudniły włoskie rytmy ze sceny).
Sama wspominałam, że to najlepsza droga do pełni szczęścia. Nie myśleć o niczym, wyłączyć wewnętrzny dialog. Tylko być tutaj gdzie jestem całą sobą. Spoglądać nie tylko przez obiektyw ale częściej dostrzegać własnymi oczami.
A jednak, spacery z aparatem czy
komórką to dla mnie pora relaksu, w której rozmawiam sama ze sobą. Rozważam na
temat świata i swoich doświadczeń życiowych. Zamykam się w sobie.
Owszem, patrzę na świat i mijających mnie ludzi. Ale mam w sobie swój własny i bezpieczny. Aparat to tylko coś do czego uciekam gdy męczą mnie ludzie, bo jak wiecie jestem introwertyczką. Do głowy wpadają mi wtedy genialne myśli, rodzą się ciekawe pomysły, wyciągam wnioski z tego co widzę i znam. Tak jak gdypisałam o fotografowaniu arabskich łuków w Granadzie.
Pstrykanie zdjęć krajobrazom to nie jest jakiś wielki wysiłek. To nie jest praca profesjonalnego fotografa. To bardziej podchodzi pod odpoczynek i nicnierobienie. Ale ostatnie badania wskazują, że ten stan też jest nam potrzebny.
Owszem, patrzę na świat i mijających mnie ludzi. Ale mam w sobie swój własny i bezpieczny. Aparat to tylko coś do czego uciekam gdy męczą mnie ludzie, bo jak wiecie jestem introwertyczką. Do głowy wpadają mi wtedy genialne myśli, rodzą się ciekawe pomysły, wyciągam wnioski z tego co widzę i znam. Tak jak gdypisałam o fotografowaniu arabskich łuków w Granadzie.
Pstrykanie zdjęć krajobrazom to nie jest jakiś wielki wysiłek. To nie jest praca profesjonalnego fotografa. To bardziej podchodzi pod odpoczynek i nicnierobienie. Ale ostatnie badania wskazują, że ten stan też jest nam potrzebny.
Zauważyłam, że nie wszyscy mają
takiego bzika na punkcie łażenia i
robienia miliona zdjęć. To jest coś co kochają robić pewne typy osobowości.
Widocznie ja takim jestem.
To introwertycy, melancholicy,
ludzie niebiesko – purpurowi, według tzw. kolorów osobowości. Są bardzo
wrażliwi, wręcz nadwrażliwi.
Maja dobrą intuicję, która rzadko się myli. Mają ogromną wyobraźnię i potrafią dostrzec piękno. Kochają spacery, naturę, zwiedzanie i zabytki, podczas gdy dla innych osobowości to same nudy. Nie do końca radzą sobie w kontaktach z ludźmi. Maja mniejszą charyzmę. Jak pracują czy spędzają czas wolny to najchętniej sami. Dlatego zamiast ludzi fotografują obiekty, krajobrazy i piękne widoki. Jeśli to co widzą dokumentują lub opisują, muszą to zrobić bardzo szczegółowo. Dlatego wśród nich tylu blogerów. Z drugiej strony są bardzo tajemniczy i tym mogą na przekór przyciągnąć do siebie ludzi, którzy ich podziwiają za kreatywność i odwagę bycia sobą.
Maja dobrą intuicję, która rzadko się myli. Mają ogromną wyobraźnię i potrafią dostrzec piękno. Kochają spacery, naturę, zwiedzanie i zabytki, podczas gdy dla innych osobowości to same nudy. Nie do końca radzą sobie w kontaktach z ludźmi. Maja mniejszą charyzmę. Jak pracują czy spędzają czas wolny to najchętniej sami. Dlatego zamiast ludzi fotografują obiekty, krajobrazy i piękne widoki. Jeśli to co widzą dokumentują lub opisują, muszą to zrobić bardzo szczegółowo. Dlatego wśród nich tylu blogerów. Z drugiej strony są bardzo tajemniczy i tym mogą na przekór przyciągnąć do siebie ludzi, którzy ich podziwiają za kreatywność i odwagę bycia sobą.
Takie osoby z pozoru wydają się
trochę rozmemłane i mało konkretne. Ale w rzeczywistości wiedzą czego chcą a
czego nie. Robią masę zdjęć jednemu obiektowi. Ale mają w głowie wygląd ujęcia
idealnego i poprzez wiele zdjęć do niego dążą.
Zdaje się też, że potrafią
rozpoznać podobnych do siebie i ich przyciągają.
Mam wrażenie, że taką osoba jest
też Gosia z bloga MyCarlow. Gosia mieszka w Irlandii, zajmuje się zarabianiem w
necie i tworzy na blogu przewodnik o hrabstwie Carlow, w którym mieszka, który
jest pełen zdjęć. Bo Gosia też uwielbia wycieczki do ciekawych miejsc oraz
spacery z aparatem. Tak jak ja pragnie dokładnie poznać i udokumentować swoją
okolicę. Wszystko opisuje tak samo jak ja wyżej wymienione atrakcje Mijas.
Tak to dwa zupełnie różne kraje:
ja – gorąca, spalona słońcem południowa Hiszpania u wrót Afryki i ona – zielona,
deszczowa i o jednostajnych temperaturach Irlandia przyciągnęły się, by dzielić
się doświadczeniem z blogowania i oceniać swoje zdjęcia. W obu naszych krajach
są przepiękne widoki, które warto uwieczniać. My bardzo chętnie pokazujemy
sobie swoje zdjęcia i wyrażamy o nich opinie. Jesteśmy raczej fotoamatorkami.
Nie zawsze sięgamy po profesjonalny sprzęt. Po prostu wzajemnie się wspieramy i
motywujemy.
Gdyby tak Facebook płacił nam za
te nasze rozmowy i aktywność. Nie robi tego, mimo, że istnieje dzięki nam,
którzy na niego pracują codziennie wypełniając swój profile. Jeszcze w zamian
każe płacić za celowo obcięte zasięgów. A ponieważ nam tego niczym nie
wynagradza to przenieśliśmy się na FutureNet – polską, rozwijająca się sieć
społecznościową, która płaci za to, co już robimy – za aktywność, publikowanie,
komentowanie a przede wszystkim za czatowanie ze znajomymi.
Czy Gosia jest też takim typem?
Być może mnie zaraz udusi za tą ocenę. Ale co mam zrobić skoro te podobieństwa
widzę. Tak jak ja jest Rakiem i ze spacerów fotograficznych, na których
uwiecznia widoki, naturę i architekturę czerpie dużo energii. To pozostawiam
pod ocenę już jej.
Komunikat dla Gosi: Rzuć okiem na zdjęcie z mapa na ścianie. Mijas już obchodziło swój Dzień przyjaźni z Irlandią ;)
Komunikat dla Gosi: Rzuć okiem na zdjęcie z mapa na ścianie. Mijas już obchodziło swój Dzień przyjaźni z Irlandią ;)
Jeśli naprawdę obie jesteśmy takimi typami to wskażę jeszcze jedno podobieństwo. Gosia przyznała mi się do niego. Potwierdziłam, że mam to i ja.
Napstrykasz masę zdjęć a potem…
masz problem, które wybrać.
Podejmowanie decyzji to duży wysiłek. Dlatego najłatwiej jest wrzucić wszystkie zdjęcia jakie się zrobiło. Nawet jeden obiekt z rożnych ujęć. Wrzucamy wszystko co mamy a potem… czytelnik się nudzi.
Podejmowanie decyzji to duży wysiłek. Dlatego najłatwiej jest wrzucić wszystkie zdjęcia jakie się zrobiło. Nawet jeden obiekt z rożnych ujęć. Wrzucamy wszystko co mamy a potem… czytelnik się nudzi.
Bo tych zdjęć jest od cholery za
dużo!
Ja dopiero od niedawna staram się
wybierać kilka najlepszych spośród kilkuset zdjęć i rozumiem jak ciężko jest
odrzucić pozostałe.
Dlatego poradźcie nam jakie sobie
radzicie w podobnej sytuacji?
Podpowiedzcie jak np. zredukować
300 zdjęć do maksymalnie pięć.
A ludzi co znajdą się tu na Costa del Sol polecam Mijas i zapraszam do niego.
A ludzi co znajdą się tu na Costa del Sol polecam Mijas i zapraszam do niego.
Pozdrawiam
Zdjęcia: tak jak wyraźnie pisze - Dorkita
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Disqus - Kuskus, czyli Zapraszam na Feedback ;)