Ogromna gościnność jest tym z czego słynie Maroko. Niejedna osoba, która
ten kraj odwiedziła bardzo to sobie ceni. Marokańczycy są dumni ze swojej
gościnności i to jest ich wielka zaleta. W Maroku gość w domu jest
najważniejszy i wydaje się, że jego potrzeby stoją nad potrzebami gospodarza.
Marokańskie panie domu rozpieszczają swoich gości i chcą im nieba uchylić. A to
tacą pełną pysznych ciastek i tradycyjną herbatą, a to ugotowaniem czegoś
dobrego, a to tworzeniem miłej atmosfery a przede wszystkim wielkim
poświęceniem. Gdy tylko gość oznajmi, że przyjdzie lub zapuka do drzwi
natychmiast rzucają wszystko by zaspokoić ich zachcianki.
To wszystko jest super! Dla tej gościnności warto zwiedzać Maroko, poznawać
tamtejszych ludzi, dawać się zapraszać do domów. Będą Cię rozpieszczać.
Poczujesz się jak królowa, możesz prosić o co tylko chcesz a nawet sami Ci będą
pod nos podsuwać. Zwłaszcza jedzenie kiedy akurat jesteś na diecie. Nawet jeśli
myślisz że w czasie swej podróży po Maroku dużo się ruszasz to i tak prawdopodobnie
wrócisz z dodatkowymi kilogramami.
Ja zawsze tej gościnności w Maroku doświadczam. Jednak podczas ostatniej
wizyty mogłam bardziej odczuć jak to wygląda z drugiej strony. Tym bardziej, że
pojechałam do Maroka po raz pierwszy z półtorarocznym dzieckiem. Mój pobyt
wcale nie wyglądał spokojnie.
Cały czas pędzimy jak szaleni, aby to co trzeba zrobić na czas. Chodzę
niewyspana. Zawalam zobowiązania, które planowałam pogodzić z wyjazdem. Pójście
do kibla traktuję jako pretekst do chwili relaksu. Pod wieczór padam na pysk.
Chcesz wiedzieć dlaczego?
Powodem jest właśnie marokańska gościnność. A ja znalazłam się po stronie
gospodarza.
Po prostu gość bardzo dobrze wie, że gospodarze są gościnni i zrobią dla
niego wszystko. Dlatego daje sobie prawo odwiedzin o każdej porze dnia a nawet
nocy.
Myślałam, że godziny odwiedzin już mnie nie zaskoczą. Do czasu kiedy jedna
ciotka postanowiła do nas wpaść o 7 rano.
Gość może siedzieć u nas tak długo jak ma ochotę. Przecież go nie
wyprosisz. Może wpaść zapowiadając się 15 minut przed lub zupełnie bez
zapowiedzi. Równie dobrze może przyjść sam lub zaciągnąć ze sobą całą rodzinę z
rozbrykanymi dzieciakami. Może nawet odwiedzać cię każdego dnia. Tak właśnie było
u nas.
Marokańczycy prowadzą domy zarówno zamknięte jak i otwarte jednocześnie.
Jak to możliwe?
Z jednej strony chronią swojej prywatności. Mieszkają w
"twierdzach" ogrodzonych wysokim murem aby nikt nie podglądał,
zamkniętych ciężką metalową bramą aby nikt podejrzany nie wszedł. Wszystko
dobrze zamykają na klucz. Z drugiej strony przez cały dzień ktoś się przez ich
domy przewija.
Rodziny marokańskie są dość liczne a więzi, relacje i przyjaźnie głębokie.
Więc wzajemnych odwiedzin nie ma końca. Dzwonek do drzwi wciąż dzwoni, drzwi co
chwilę się otwierają i zamykają. Ciągle ktoś wpada. Gospodarze stoją na progu
aby wycmokać w policzek każdego z gościa. Życie się toczy pomiędzy
przygotowaniem przysmaków i zaparzenia herbatki, podania do stołu, posiedzenia
na kanapach, pogadania a na koniec posprzątania, pozmywania talerzy aż znowu
powtórka. W Maroku można mieć różnych gości po kilka razy dziennie.
Jeśli jesteś osobą co mieszka za granicą a przyjechała z wizytą to
spodziewaj się gości codziennie. To dlatego, że dawno Cię nie widzieli. Chcą
zobaczyć Ciebie i Twoje dziecko.
A ponieważ tacy z za granicy to właśnie my, codziennością naszego
pobytu w Maroku rządzi nie nikt inny jak goście. Efekt jest taki, że nie masz
kiedy odpocząć czy pobyć sam ze sobą. W końcu trzeba się nimi zajmować i przy
nich siedzieć.
Przy okazji zmiana strefy czasowej dała nam w kość. To aż dwie godzinki wcześniej. Nasz
synek budzi się tutaj o 6:45 marokańskiego czasu. Tak jakby była normalna
europejska 9:00 kiedy ma zwykle pobudkę. Zatem zmuszeni jesteśmy wstawać
wcześniej, równolegle z synkiem. W Hiszpanii przynajmniej dawało się
wstawać przed nim. Tutaj jest niemożliwe. Od razu cały dzień mamy pełnych
obrotach. Pierwsze co to dopasowanie planu dnia do wizyt gości.
Już z samego rana załatwiamy wszystkie nasze sprawy, jedziemy na zakupy czy
(za moją propozycją coś zwiedzać). Ale cały czas pamiętamy o gościach. Jedziemy
kupić ciastka, którymi ich poczęstujemy. W domu szybki obiad, bo za chwilę wpadną.
Po objedzie jest czas na sjestę podczas której synek śpi. Zamiast
wykorzystać ją na pracę czy blogowanie zwykle przesypiałam, bo na nic nie
miałam siły. Odpoczynek zostaje gwałtownie przerwany. Małego trzeba obudzić, bo
przyszli goście.
Siedzimy na kanapach, jemy ciastka i rozmawiamy. Choć ja zwykle latam za
eksplorującym dom synkiem, którym wszyscy się zachwycają, biorą na ręce i dają
setki całusów. To dla niego przecież przyszli. Niektórzy już się wyłączają i
zamiast rozmawiać z innymi tylko się gapią w komórkę. Robimy to i my - to taka
forma ucieczki introwertyka. W każdym razie nawet jak już się jest znudzonym i
padniętym to trzeba się uśmiechać.
Po wyjściu jednych gości czeka zmywanie talerzyków, pakowanie niezjedzonych
ciastek do lodówki i przygotowywanie stołu na kolejnych co przyjdą ok 19:00. Z
nimi będziemy jeść kolekcję. Może to być grupa gości, może tylko jeden
gość.
Codziennie pojawiają się o tej porze dzieciaki, które zastąpią mnie w
ganianiu za moim maluchem. Robią wielki harmider. Będą siedzieć góra do 22:00.
Zastanawiam się jak te dzieci wstaną do szkoły? Kiedy mają czas na odrabianie
lekcji kiedy rodzice codziennie ciągają je po wizytach?
Nocujemy naprzeciwko gmachu szkoły. Gdy budzimy się przed 7:00 z
naprzeciwka słychać gwar oznajmiający, że lekcje trwają na dobre. Kończą się
dopiero o 17:00. Jak te dzieciaki wyrabiają to tempo?
Kiedy ci Marokańczycy się wysypiają skoro wstają wcześnie i idą późno spać?
Dochodzi jeszcze modlitwa o 4 w nocy.
Powiesz, że mi to nie powinno przeszkadzać skoro wszędzie przyznaję się do
tego, że jestem nocnym Markiem i chodzę spać 2:00.
Tak, jestem nocnym Markiem ale noc to czas wyłącznie dla mnie. Samej ze
sobą. Domownicy śpią i nikt mi nie zakłóca spokoju. Mogę sobie spokojnie
naładować swoje introwertyczne baterie i w ciszy pracować nad swoimi projektami
bez innych ludzi na głowie.
Ale w Maroku mało na to szans.
Marokańczycy tak samo jak wszyscy muzułmanie w
jednym worze to naród kolektywny.
Potrzebuję choć chwili spokoju od ludzi, raczej nie chwili lecz
przynajmniej kilku godzin. A w takim środowisku raczej zapomnij.
Dzięki gościom chwil sam na sam nie mam wystarczająco. Podczas sjesty czas
na to jest za krótki i nie zdążę się naładować. Albo zaczyna się dopiero po
23:00 kiedy goście pójdą, pozmywamy gary pracą zespołową, położę malucha spać
po czym jestem już tak padnięta że marzę tylko o łóżku. Nocki przecież nie
zawalę aby coś swojego porobić, skoro muszę wstać rano razem z pobudką dziecka.
Takie już są uroki przyjmowania gości w Maroku z dzieckiem u boku. Jednak
mimo wszystko goście to i tak zaleta. To rozwijanie relacji, to okazja by się
od kogoś czegoś dowiedzieć oraz prezenty dla dziecka, na które nie wiem czy nam
starczy miejsca w samochodzie.
Sami też jesteśmy zapraszani jako goście i korzystamy, że mamy wszystko
podane na tacy.
Jednak warto też pomyśleć o gospodarzach. Oni najwięcej roboty włożyli
w to aby nas przyjąć. Oni musieli ugotować, nakryć do stołu a potem co
najtrudniejsze, po nas pozmywać i posprzątać. Są dla nas uprzejmi, może i
cieszą się z naszej wizyty. Ale czują też zmęczenie, do którego nie wypada się
przyznać, bo wyglądałoby to tak jakby chcieli nas wyprosić. A przecież nie o to
chodzi.
Pamiętajmy aby szanować czas gospodarzy. Aby zapowiedzieć się w miarę
wcześnie. Aby nie siedzieć za długo i wiedzieć w jakim momencie powiedzieć
"Dziękujemy Wam bardzo. Musimy już iść."
To właśnie tego nauczył mnie ostatni pobyt w Maroku, że gospodarze też
potrzebują chwili oddechu. Nie przesadzajmy z wizytami i uszanujmy ich święty spokój.
A na koniec wrzucam parę migawek z pobytu w Casablance wraz z opisami pod każdym zdjęciem. Choć sporo już trafiło na mój Instagram i Facebook.
Wizytówka Casablanki, czyli Meczet Hassana II drugi co do wysokości w Afryce, wysoki na 210 m. Podczas każdej wizyty muszę się przejść pod niego na spacer. Jak widać wciąż go remontują. Może kiedyś uda mi się wejść na jego minaret aby popatrzeć z góry. W każdym razie na jeden wspiąć mi się już udało. Wszystko przede mną. |
Wpadłam również do medyny Houbouss aby utargować sobie sobie marokańskie kapcie. Zastanawiałam się też nad taką berberyjską stalówką. To jest chyba na wesele. |
Miałam okazję być u pewnej rodziny na świętowaniu narodzin córeczki. Pisałam już o tym jak Marokańczycy witają nowego członka rodziny. Co jest trudno zrozumieć, to niestety narodziny świętuje się... śmiercią. Znowu to widziałam. Beeeee a potem cisza. |
Nowo odkryta miejscówka, kawiarnia Kasba Beach w dzielnicy Ain Sebaa. Stare wiklinowe krzesła, widok na Atlantyk i pyszne smoothie. Ciekawe co ten facet robi? Może wyciąga z piachu kupy kocie. Ponieważ wokół swobodnie spaceruje sporo psów i kotów, które załatwiają potrzeby pod stoliki. Jeśli tak to jednak dbają o czystość, której z pozoru brak. |
Kiedy pod wpływem marokańskiej gościnności i nadmiaru ludzi introwertyczce rozładowuje się akumulator to marzy ona tylko o jednym - schować się jak żółw w skorupie... |
...albo o tym, że jak wszyscy sobie pójdą to zrobić właśnie to. Dajcie znać czy fajne kapcie sobie kupiłam? |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Disqus - Kuskus, czyli Zapraszam na Feedback ;)