poniedziałek, 12 marca 2018

Z tego gara wszystko smakuje wyśmienicie. Rozmowa o kuchni marokańskiej z założycielką SmakiMaroka.pl


Dziś zapraszam Cię na wyjątkowy wywiad z Sylwią, założycielką bloga SmakiMaroka.pl, który jest obecnie najpopularniejszym blogiem kulinarnym w Polsce wyspecjalizowanym w kuchni marokańskiej. Uzależniona od gotowania i tajine, bo ma ich dość pokaźną kolekcję. Zakochana w Maroku i tamtejszych specjałach. W jej kuchni brak jest miejsca na monotonię - non stop coś zmienia, przyprawia, łączy. Gotowanie przenosi ja w inny wymiar, trans, z którego ciężko ja wyrwać. Gaduła, jednak nie lubi mówić o sobie. Zresztą poczytajcie. Poprawa humoru i wzrost apetytu gwarantowane.

Z tego gara wszystko smakuje wyśmienicie. Rozmowa o kuchni marokańskiej z założycielką SmakiMaroka.pl

Założyłaś blog kulinarny SmakiMaroka.pl w maju 2016. Co Cię do tego skłoniło i jaka jest jego misja? Spodziewałaś się tak dużego zainteresowania i czy z perspektywy dzisiaj warto było?

Prawdę mówiąc, to myślałam o tym od dawna, ale wiecznie było coś innego … To brak czasu, to inne rzeczy, ważniejsze. Aż w końcu powiedziałam sobie: dość czekania i odkładania!  Gotowanie to coś, co sprawia mi niesamowitą przyjemność, więc czemu nie dzielić tej przyjemności z innymi? I w ten oto sposób, z początkiem kwietnia 2016 zaczęłam pracę nad blogiem. Wiedziałam, że nie będzie to chwilowa przygoda, dlatego od razu pomyślałam o własnej domenie. Bardzo dużo pomógł mi mój brat, który zadbał o wszystko ze strony informatycznej. Ja w tym czasie szlifowałam i malowałam deski, które do tej pory służą mi jako tło do zdjęć. 

Misją bloga jest przede wszystkim rozpowszechnienie kuchni marokańskiej. Takiej prawdziwej. Sama pewnie zauważyłaś, że w Internecie często pojawiają się przepisy na coś „po marokańsku”, a w rzeczywistości wcale nie jest to danie marokańskie. Chciałabym aby Ci, którzy jeszcze nie byli w Maroku, mogli zasmakować go w domowym zaciszu, przygotowując sobie coś pysznego. By dla nich kuchnia z tego zakątka Afryki nie była czymś nieosiągalnym i pozostawała tylko marzeniem. Tym bardziej, że jest to kuchnia tak różniąca się od naszej, polskiej (choć trochę wspólnego też się znajdzie).


Wiadomo, że nie są to smaki, które przypasują każdemu, ale uważam, że najpierw warto spróbować i dopiero potem oceniać. Czasem spotykam się ze stwierdzeniem: „To nie jest kuchnia dla mnie”. Często są to osoby, które nawet nie spróbowały marokańskich dań, ale są z miejsca przekonane, że im nie posmakuje. No cóż… Ich strata ;) Jednak chciałam, by na blogu każdy mógł znaleźć coś dla siebie. Między innymi dlatego postanowiłam umieściłam zakładkę Kulinarny MiszMasz, w której lądują przepisy z różnych zakątków świata, w tym także polskie. 

Szczerze mówiąc, nie spodziewałam się, że statystyki bloga będą rosły w tak szybkim tempie. Sama czasem nie wierzę, kiedy z rana zerkam na wykresy.  Nie sądziłam, że znajdzie się tylu zainteresowanych tą kuchnią, tymi smakami, Marokiem. 

Pytałaś czy było warto zakładać bloga. Nawet gdyby mój blog nie cieszył się takim zainteresowaniem, moja odpowiedź byłaby taka sama – było warto! Zawsze jest warto robić coś, co kochasz, co robisz z uśmiechem na twarzy, co pomaga Ci zapominać o codziennych problemach. A jeśli widać tego efekty, jeśli „zarażasz” innych swoją pasją, swoim bzikiem, dostajesz jeszcze większego kopa, by robić to bez przerwy. 

Dlaczego akurat kuchnia marokańska? Choć potwierdzam, że ludzie się nią bardzo interesują i często wyszukują w sieci.

Odkąd zaczęłam gotować interesowały mnie kuchnie świata. Podświadomie czułam te zapachy i smaki. Intrygowało mnie łączenie ich, nowe przyprawy i inny sposób gotowania. 

Swoją przygodę z kuchnią marokańską zaczęłam jakieś 10 lat temu – na pierwszy ogień poszły ciastka z daktylami. Potem poleciałam do Maroka pierwszy raz i przepadłam na zawsze. Ta kuchnia, te smaki, te aromaty po prostu weszły mi w krew. Bardzo dużo nauczyłam się tam, na miejscu, od doświadczonej gospodyni, która potem udzielała mi wszelkich wskazówek przez Internet. Wszystkie marokańskie przepisy, które zamieszczam na blogu, są więc oryginalne, nie są jakimś tam moim wymysłem. Wiadomo, że zdarzy jakaś zmiana, ale wtedy zawsze o tym piszę. No i czasem chętnie spolszczam jakieś danie marokańskie, np. loubię, którą najbardziej lubię z naszym pięknym Jasiem, a nie białą fasolą, jak to jadają w Maroku.  Poza tym, lubię eksperymentować i łączyć smaki. Na przykład ten przepis powstał pod wpływem chęci połączenia polskich i marokańskich smaków i wyszedł  mi wyśmienicie (chyba to skromnie nie zabrzmiało, prawda? ;))   

Nie ukrywam  też, że kuchnia marokańska gości u mnie najczęściej, choć za polskie pierogi (zwłaszcza ruskie!) czy szare kluchy mojej mamy dam się pokroić ;) 

W tej kuchni najbardziej kręci mnie łącznie smaków i przyprawy, które jak dla mnie są najważniejsze podczas gotowania. Ras el hanout, imbir, kumin, cynamon, mrouzia – to tylko z niektórych przypraw, które królują w tej kuchni i bez których ja sama nie wyobrażam sobie gotowania.

Czym charakteryzuje się ta kuchnia, że się wyróżnia i jest tak bardzo lubiana?

Jak dla mnie różnorodnością smaków. Idealne połączenia słodkiego ze słonym. Aromatyczne przyprawy.  W tej kuchni nie ma, że coś do czegoś nie pasuje i nie powinno się tego łączyć. Tam wszystko do siebie pasuje. Może właśnie przez to, że te smaki są tak różne, wydawać by się mogło dziwne, ta kuchnia jest tak lubiana na całym świecie.  

Historia Twojej pasji do eksperymentów kulinarnych. Od laika do prawdziwej pasjonatki. Podobno kiedyś omijałaś kuchnię szerokim łukiem i ledwo co umiałaś zaparzyć herbatę. 

Serio. Pamiętam te czasy, kiedy siostry się ze mnie śmiały, że nawet wodę na herbatę przypalę. Byłam totalnym lewusem, który omijał kuchnię szerokim łukiem. Nawet nie interesowało mnie to, co mama pichci. Przychodziłam na gotowe, obowiązkowo mruczałam, że za dużo „zielonego” i wygrzebywałam każdy kawałek pietruszki, który znalazłam na talerzu (ale człowiek był głupi…). 

Tak naprawdę nie pamiętam już jak doszło do tego, że zaczęłam gotować. Pamiętam natomiast to, że zawsze chciałam zrobić coś innego, czego jeszcze nie jadłam. Zaczęłam eksperymentować, kupować coraz to dziwniejsze przyprawy i tworzyłam (z różnymi efektami końcowymi ;)) swoje dania. 

Z czasem gotowanie stało się nie tylko codziennym obowiązkiem, ale przede wszystkim pasją, która  cały czas rośnie w siłę. 

Poza tym, odkąd pamiętam, zawsze wolałam jeść w domu niż na mieście. Nigdy nie pałałam miłością do McDonaldsa, a w KFC byłam tylko raz w życiu (a mam 32 lata ;)). Wolę domowe, własnoręcznie przygotowane posiłki, do których wkładam całe swoje serce. Miałam to szczęście, że moja mama gotowała i ciepły obiad był zawsze na stole.  Za to też jestem jej wdzięczna, że wychowałam się na zdrowym, domowym jedzeniu i dostałam dobry przykład, dzięki któremu tak cenię sobie domowe jedzonko! (Mamuśka, wiem, że to czytasz więc przesyłam buziaki – nie tylko za to, za wszystko!) 

Jagnięcina na słodko. SmakiMaroka.pl

Skąd czerpiesz inspiracje i pomysły? Kuchnia marokańska to gotowe przepisy znane w Maroku od pokoleń, takie jak baghrir, seffa, tajine, harira ale Ty je dopracowujesz lub tworzysz swoje.

W Maroku mam rodzinę. Dlatego nie szperam po youtubie czy innych blogach z kuchnią marokańską, bo jak chcę zrobić coś, czego jeszcze nie robiłam, wystarczy jeden telefon ;) Zawsze się staram, by przekazać przepis w oryginalnej wersji. Wiadomo, ilość danych przypraw to już kwestia gustu i przyznaję, że zawsze doprawiam pod nasze preferencje smakowe. 

Myślę też, że o ile są jakieś fundamenty przepisów, o tyle każda gospodyni gotuje po swojemu. Weźmy na przykład taką harirę, którą Marokańczycy tak sobie upodobali w czasie Ramadanu. Prawda jest taka, że jakbyśmy zrobili sobie wycieczkę po domach i poprosili o miseczkę tej zupy, każda smakowałaby zupełnie inaczej. To tak jak z naszym rosołem, niby przepis jeden, a każdy robi po swojemu. Dlatego myślę, że każdy wnosi do danego przepisu coś od siebie – również ja. 

Jeśli chodzi o kuchnię z pozostałych zakątków świata, to wyszukuje nowości wszędzie gdzie się da. Szukam po polsku, niemiecku, angielsku i francusku. Jednak przyznaję, że jestem wybredna i często kończy się tak, że zmieniam połowę przepisu. 

Wymień kilka swoich ulubionych przepisów i dlaczego właśnie te?

To chyba będzie jedno z trudniejszych pytań! Naprawdę ciężko mi wybrać te dania, które są moimi ulubionymi, bo jest ich naprawdę sporo… Ale jak mus to mus.

Rfissa  - po pierwsze, że kocham msemem do tego stopnia, że mogłabym je jeść i robić codziennie, a po drugie ten sos… Szkoda, że wiele osób boi się „śmierdzącej kozieradki”! 

Tagine – każde! Po prostu z tego gara wszystko smakuje wyśmienicie. Nie ważne czy same warzywa,  kurczak, jagnięcina, wołowina czy ryba. 

Karantika – koniecznie w wersji smarownej, dokładnie takiej, jaką mam na blogu! 

Kuskus – w tym przypadku wszystko jest jasne! ;) 

Kiszone cytryny – choć nie jest to danie, ale składnik, to sprawia, że choć niewielka ilość tak podkręca smak, że moje kubki smakowe przenoszą się w inny wymiar. Pokochałam je do tego stopnia, że lądują nawet w polskim gulaszu. 

W jaki sposób zdobywasz marokańskie składniki, przyprawy lub akcesoria, które nie wszędzie można kupić w Polsce? 

Większość przywożę sama, dostaję w paczkach lub kupuję w arabskich sklepach w Austrii. Ale tak naprawdę, dużo produktów jest dostępnych w większych marketach w Polsce lub online.

Odwieczny problem stanowi semolina, która cały czas mylona jest z kaszą manną (ale o to tak naprawdę obwiniam samych producentów, którzy często zwykłą mannę podpisują „semolina”, a w składzie nie ma grama twardej pszenicy durum). Ja semolinę kupuję w jednym z pobliskich marketów za niecałe 3 zł. 

Z niektórymi składnikami owszem, może być problem (znaleźć w Krakowie porządną jagnięcinę graniczy z cudem!), jednak niektóre z nich są ogólnodostępne. Weźmy przykład suszonego, zielonego groszku, który jest niezbędny do przygotowania bissary jelbana. Wrzuciłam przepis na kilka grup kulinarnych na FB i oczywiście pojawiła się masa komentarzy w stylu: „A skąd w Polsce wezmę groszek suszony. Czym go można zastąpić?” Jakież było zdziwienie, kiedy podesłałam w odpowiedzi zdjęcie groszku kupionego za parę złotych w Tesco. Czasami wystarczy się rozejrzeć, a znajdzie się prawdziwe perełki :)

Przyprawy, a dokładniej mówiąc mieszanki można przygotować samemu. Choć wiadomo, że takie domowe ucieranie w moździerzu wyjdzie drożej, niż gotowa mieszanka, którą z naprawdę dobrym składem można kupić online lub przywieźć z wakacji. 

Jakie marokańskie naczynia i akcesoria są niezbędne aby moc zacząć gotować po marokańsku? A jeśli ich nie masz to czy można zastąpić?

W kuchni ograniczeniem jest tylko wyobraźnia, a raczej jej brak ;) Wszystko się da, najważniejsze to chcieć. 

Wiadomo, że chcąc przygotować typowe tagine, potrzebny będzie ten gliniak, ale nie widzę przeszkód, by ugotować to danie w zwykłym garnku czy głębszej patelni. Najważniejsze, by gotować na wolnym ogniu, pod przykryciem. Wielu moich Czytelników gotuje tagine bez użycia tagine, a efekty są naprawdę super. 

Poza tym, kto powiedział, że nie mając garnka do gotowania na parze, nie możemy przygotować marokańskiego kuskusu? Wystarczy zwykły garnek owinąć gazą lub użyć durszlaka (najlepiej w środku wyłożonego jedną warstwą gazy, by kuskus nie przelatywał przez dziurki). 

Foremki do przygotowania chebakii też wcale mieć nie musimy, bo wystarczy nasze, polskie radełko, którymi wycinamy chrusty (swoją drogą moja foremka wylądowała w koszu, bo była beznadziejna, a radełko spisuje się idealnie). Czasem nawet warto zacząć od takich eksperymentów i zobaczyć czy te smaki nam pasują, bo nie widzę sensu kupowania drogiego tagine (chodzi mi o polskie ceny) i trzymania go tylko jako ozdobę.  Najlepiej korzystać z tego, co ma się pod ręką, a na ewentualne kupno drogich gadżetów zawsze przyjdzie odpowiednia pora. 

Teraz coraz więcej ludzi pragnie zdrowo się odżywiać lub z różnych powodów wykluczają ze swojej diety pewne składniki np. mięso, gluten, nabiał, cukier. Jak można pogodzić kuchnię marokańską ze zdrowym żywieniem? Czy może się nią cieszyć zarówno osoba co je wszystko jak i taka co jest wegetarianinem lub weganem, dba o linię albo ma alergię pokarmową? 

Myślę, że każdą kuchnię, nie tylko marokańską da się zmienić tak, aby była odpowiednia do naszych potrzeb zdrowotnych, etycznych czy aktualnych trendów żywieniowych. Czasem nawet nie trzeba zmieniać, bo przepisy są już gotowe. Naleśniki „1001 dziurki”, czyli jakże popularne w Maroku baghrir są wegańskie tak samo jak obie wersje bissary. A moja ulubiona karantika jest bezglutenowa. Cukier zawsze można zastąpić miodem, a tego w marokańskich słodkościach nie brakuje. Moim zdaniem wszystko jest do przejścia ;) 

Baghrir. SmakiMaroka.pl


Marokańczycy nie stronią od objadania się i gotują na potęgę. Sprzyja temu np. zachód słońca w dniu Ramadanu. Jedzą to co tłuste i słodkie, bo jest po prostu smaczne. Rodzice spełniają wszystkie kaprysy dzieci zasypując je ciastkami i lodami. Na pierwszym miejscu jedzenie ma im sprawiać przyjemność. Jeśli pojedziesz do Maroka to gospodarze są tak gościnni, że nie odpuszczą aż nie przełamią Cię do wymiecenia połowy ich stołu. Myślisz, że pomimo tego tak jak w Europie rośnie w nich świadomość zdrowego odżywiania i jedzenia z umiarem.

Akurat Ci Marokańczycy, których znam, odżywiają się w miarę zdrowo. W miarę, bo oczywiście ciastka do popołudniowej herbatki muszą być zawsze ;) W sumie nie ma co generalizować, bo to tak, jakby powiedzieć, że każdy Polak jada w niedzielę rosół i schabowego. 

W Ramadanie faktycznie się objadają, choć to jeszcze rozumiem, bo cały dzień bez jedzenia (i co gorsze bez wody! O zgrozo!) może dać w kość. No i z tą przyjemnością to chyba nie tylko u nich, bo jedzenie raczej każdemu sprawia przyjemność (może za wyjątkiem jedzenia w polskich szpitalach…). 

Z gościnnością natomiast się zgodzę. Nawet jeśli skończysz swoją część talerza (Marokańczycy jedzą z jednego, ogromnego talerza), to i tak za chwile w bliżej niewyjaśnionych okolicznościach znajdzie się tam jeszcze jakaś porcyjka. Marokańskiej herbaty też nie może Ci zabraknąć. 

Czy rośnie w nich świadomość zdrowego odżywiania? Myślę, że zdrowe odżywianie i sport są teraz tak popularne na całym świecie, że ten trend zawitał również do Maroka. Im na pewno jest łatwiej zdrowo się odżywiać – mają swoje, soczyste owoce, swoje piękne warzywa, które w dodatku są sprzedawane praktycznie za rogiem. 

Robisz coraz ładniejsze zdjęcia, co szczególnie widać na Twoim Instagramie. Czy uczysz się fotografii kulinarnej na potrzeby bloga? Co byś doradziła tym, co chcieliby od podstaw zacząć fotografować jedzenie aby wyglądało na zdjęciach apetycznie.

Dziękuję! Jak czasem patrzę na zdjęcia z początków bloga, to aż sama się zastanawiam, jak mogłam je tam wrzucić… ;) Ale właśnie dzięki nim widać postęp. Niektóre z nich kiedyś zmienię, jednak są i takie, które na pewno zostaną na blogu w wersji pierwotnej. Na przykład zdjęcia bat boutów, które dodałam jako pierwsze. Z czystego sentymentu ich nie zamienię na żadne inne! 

Szczerze mówiąc nie uczę się fotografii kulinarnej.  Zawsze staram się polegać na swoim wyczuciu estetyki. Próbuję, przekładam, zamieniam miejscami. Do tej pory chyba tylko 2 lub 3 razy zdarzyło mi się, że po wrzuceniu zdjęć na komputer, doszłam do wniosku, że to jednak nie jest to. No i robiłam następne ;)  Podobają mi się takie fotki, na których oprócz potrawy, są jeszcze jakieś dekoracje, choć wiadomo, że są dania, które same się bronią. Czasem wystarczy użyć do dekoracji produktów, które znajdują się w danej potrawie. Rozsypany sezam czy czarnuszka naprawdę robią świetną robotę. 

Nie jestem specjalistką w dziedzinie fotografii kulinarnej, więc ciężko mi doradzać. Każdy ma swój gust i powinien robić to tak, by przede wszystkim podobało się jemu. W końcu to on się pod tym podpisuje, to jest jego wizytówka. Jednak zawsze powtarzam, że czysty talerz i ładnie ułożone jedzenie to już połowa sukcesu ;)

Czy masz warsztat pracy blogerki kulinarnej? Oprócz kuchni stworzyłaś w domu jakiś swój specjalny kącik do fotografowania potraw? 

Mam balkon, na balkonie stary, drewniany stolik, na którym układam deski, więc jeśli to można nazwać warsztatem, to tak – mam warsztat ;) W mieszkaniu nie ma mowy o domowym studio, bo wystarczająco dużo miejsca zajmują moje dekoracje do zdjęć. Przyznaję, mam rzeczy „tylko do zdjęcia”: talerze, sztućce itp. Typowo marokańskie przedmioty są prosto z Maroka, jednak cała reszta głównie pochodzi z austriackich targów staroci. Sporo rzeczy upycham w piwnicy, bo nie sposób tego wszystkiego pomieścić w domu. W przedpokoju mam jedną, dużą komodę „blogową”, a w niej same pierdoły, które wykorzystuję praktycznie do każdego zdjęcia. Reszta poupychana po kuchni, piwnicy. 
Fajnie by było mieć jeden pokój tylko do zdjęć … ;) 

Herbata po marokańsku. SmakiMaroka.pl

Jak dużo czasu poświęcasz na bloga? Ile przepisów starasz się zaprezentować w tygodniu?

Z tym bywa różnie. Wiadomo, że gotując „na bloga” muszę znaleźć czas na zdjęcia, potem na napisanie przepisu. Zawsze staram się mieć jakiś zapas przepisów, które będą na czarną godzinę. 

W zeszłym roku na blogu pojawiały się trzy nowe przepisy tygodniowo. Jednak końcówkę 2017 miałam dość intensywną i wyrabiałam się tylko z dwoma. Niedawno się przeprowadzałam, co kompletnie wyprowadziło mnie z równowagi i ledwo nadążałam z jednym przepisem tygodniowo. 

Tak więc sama widzisz, że na to nie ma reguły. Powoli jednak wracam do rytmu i będę starała się udostępniać minimum dwa nowe przepisy. Stałym punktem programu jest u mnie „marokańska niedziela” i to się nie zmieni. 

Nie licząc gotowania poświęcam tygodniowo jakieś 3-4 godziny przy 3 nowych przepisach tygodniowo. Wliczone są w to zdjęcia, napisanie przepisu. Bardzo lubię pisać (jeszcze bardziej mówić :D), więc nie zawieszam się nad przepisem, bo brakuje mi słów. Idzie mi to bardzo sprawnie. 

Zdjęć też nie poddaje intensywnej obróbce. Przycinam do odpowiedniej wielkości, lekko pobawię się kontrastem, nakładam znak wodny i tyle. 

Jak radzisz sobie z ciemna stroną gotowania? Mam na myśli zmywanie i sprzątanie po. Im bardziej wyszukana potrawa tym więcej roboty, więcej brudnych garów i talerzy. Ja tego nienawidzę i codziennie przez to wyję, ponieważ wynajmowane mieszkanie nie pozwala na zainstalowanie zmywarki. Czuję że marnuję całe swoje życie przy zlewie. Samo gotowanie jest kreatywne i pasjonujące ale to co trzeba zrobić po potrafi naprawdę je obrzydzić. 

Wiesz, dla mnie nie zmywarka nie jest czymś, co muszę mieć w kuchni (choć na nowym mieszkaniu już mam ;)) Dla mnie najważniejsze jest … miejsce, przestrzeń. Na poprzednim mieszkaniu moja kuchnia była tragiczna… Mało szafek, praktycznie zero blatu. Męczyłam się tak 3 lata i uwierz, to była katorga. Nie chodzi mi o brak miejsca na rzeczy blogowe, ale o te do codziennego użytku. Na niespełna metrze blatu stał robot i ekspres do kawy, na nic więcej nie było już miejsca. Chcąc lepić na przykład pierogi, musiałam kłaść drewnianą stolnicę na kuchence.  Dość sporych rozmiarów szybkowar musiał stać na podłodze, bo nie miałam miejsca, by go upchać w szafce. Garnek na kuskus leżał w piwnicy, bo na niego już miejsca na podłodze nie było. Smutne, ale prawdziwie. Ile ja się w tej klitce naklęłam…

To również było wynajmowane mieszkanie, więc nie mogłam szaleć z dostawianiem szafek, a nawet jakbym chciała, to i tak nie byłoby na nie miejsca. Jedynie na co wygospodarowałam kawałek, to regał na przyprawy, bo chcąc upchać je w jednej jedynej wiszącej szafce, talerze musiałabym chyba schować w garderobie… 

Co do bałaganu podczas gotowania, to przyznaję, że go robię ;). Mam w zlewie cały stos garów, ale sprzątam dopiero jak skończę gotować.  Moja mama zawsze się ze mnie śmieje, bo ona z kolei gotuje i sprząta jednocześnie. Ja jak gotuje to jestem w takim transie, że nie nic nie jest w stanie mi przerwać, nawet sterta talerzy w zlewie ;) 

Nie powiem, że lubię myć gary, ale wolę zmyć stos talerzy niż wyprasować np. jedno prześcieradło! 

Na zdjęciach wszystko wygląda pięknie i smacznie. Ale myślę, że musiałaś sporo ćwiczyć gotując te przepisy i fotografując je zanim osiągniesz właściwy efekt. Mało kto zdaje sobie sprawę ile pracy się  kryje za czymś co podziwiamy. Czy uczyłaś się na błędach? Zaliczyłaś już jakieś zabawne wpadki podczas prób tworzenia swoich dań? Gdzieś np. za bardzo przesoliłaś?

Każdy uczy się na błędach. Nie znam osoby, która nigdy nic nie przypaliła czy przesoliła (choć akurat to w moim przypadku jest niemożliwe, bo solę bardzo mało).

Tak jak już wspomniałam wyżej, z kuchnią marokańską mam już dość spore doświadczenie. Teraz gotując na bloga po prostu wiem jak ta potrawa ma wyglądać i przede wszystkim jak smakować. 

Natomiast jeśli chodzi o zdjęcia, to ja już w trakcie gotowania planuję jak zrobić daną . Wybieram talerz, jakąś ścierkę czy kawałek materiału i dekoracje. Potem tylko układam, robię kilka ujęć, potem wybieram najlepsze. Czysta przyjemność! 

Co do błędów to  pamiętam, że jak zaczynałam gotować, to największy problem miałam z … ciastem do pizzy. Wiecznie wychodziła twarda jak podeszwa. Jeśli chodzi o marokańskie smakołyki, to sporo naklęłam się przy … naleśnikach baghrir. Naprawdę, chyba dopiero za 4 czy 5 razem byłam zadowolona z dziurek, bo niby zawsze wychodziły, ale nie spełniały moich kryteriów... Niby banalny przepis, a dość problematyczny. Ale ja się nie zrażam. Nie wyjdzie coś raz, drugi, to wyjdzie trzeci. I już. 

Na pewno nie raz byłaś w Maroku. Co widziałaś? Co obok kuchni jeszcze Ci się tam spodobało?

Nie zwiedziłam jeszcze całego Maroka, ale to, co do tej pory widziałam podobało mi się prawie wszystko. Jestem zakochana w wąskich, niebieskich uliczkach, kutych bramach, starych budynkach, ceramice i kaftanach. Będąc na souku jestem jak w transie – tajine, przpiękne lampy, skórzane wyroby. Przyprawy, które pachną tak intensywnie, że potem długo czujesz ten zapach pod nosem. Maroko ma swój niepowtarzalny klimat, który ciężko opisać. 

Dodam jeszcze, że nie wszystko jest takie piękne… Wszechobecna bieda, bezdomne, schorowane koty, które są dosłownie wszędzie (psy też się zdarzają, ale rzadko) potrafią dobić. I to porządnie. 

Jakie według Ciebie są różnice a jakie podobieństwa między kuchnią polską a marokańską a także między kulturą gotowania i jedzenia?

Zdecydowanie więcej widzę różnic, ale o tym za chwilę. Jeśli chodzi o podobieństwa, to  jedno jest pewne: obie kuchnie są naprawdę bardzo smaczne. Niektóre przepisy są bardzo podobne, na przykład nasze drożdżowe oponki i marokańskie sfenj. Jednak różnic jest o wiele wiele więcej. 

Zacznijmy od tego, że w Maroku zupy nie są popularne. Mają dosłownie kilka na czele z harirą. Poza tym,  jadane są na kolację, a nie na obiad, jak u nas. Na co dzień nie jedzą dwóch dań, natomiast na imprezach owszem. Z reguły jako pierwsze wjeżdża mięso, a na drugie – również mięso ;)

Kuchnia marokańska bogata jest również w przeróżne przyprawy. Na przykład cynamon w zupie czy w mięsie to norma, u nas występuje raczej w deserach. 

Mam też wrażenie, że oni jedzą więcej warzyw. Praktycznie każde tagine wypełnione jest po brzegi jakimiś warzywami, a u nas z reguły jest więcej ziemniaków. 

Pozostając w temacie ziemniaków nie sposób wspomnieć, że Marokańczycy jedzą ziemniaki razem z chlebem, a u nas to raczej nie przejdzie ;) 

Różnice w kulturze jedzenia są oczywiste – oni nie potrzebują sztućców. Te zastępują kawałki chleba, którymi łapią pokarm. Czasem nawet chleb jest im zbędny, bo np. kuksus, potrafią utoczyć w kulkę w dłoni. Dla mnie to czarna magia ;). Do tego jedzenie z jednego, wspólnego talerza.  

Jeśli chodzi o samo gotowanie to w Maroku gotują albo wolno (tajine) albo szybko (szybkowar). Mało jest takiego „normalnego” gotowania, które króluje w Polsce. 

Mam też wrażenie, że u ich jedzenie bardziej jednoczy niż nas, Polaków. Tam naprawdę jada się przy wspólnym stole, a nie jak to często u nas bywa – jedno w kuchni, drugie u siebie w pokoju, trzecie je na mieście itp. 

W krótkim czasie stworzyłaś bardzo zaangażowaną społeczność na swoim fanpage. Zresztą u Ciebie obserwuję raczej zjawisko przewagi aktywności Facebooka nad blogiem. Ludzie dużo tam lajkują i komentują. Bardzo spodobał mi się Twój pomysł na konkurs z okazji rocznicy istnienia bloga. Wymagał sporego zaangażowania. Czytelnicy mieli przedstawić swoje popisowe danie lub deser z życzeniami urodzinowymi dla Smaków Maroka. Propozycja chwyciła i zostałaś zasypana pracami konkursowymi. Zresztą nagrody były bardzo zachęcające. Jakie są twoje inne sekrety na skuteczne rozruszanie tej społeczności, nie tylko poprzez konkursy?

Tak, to prawda. Częściej dostaję pytania w wiadomościach prywatnych lub komentarzach na grupach kulinarnych niż na blogu. Mnie to w sumie żadnej różnicy nie robi, najważniejsze, że jest zainteresowanie :). W dobie fejsbuka wszystko łatwiej załatwić za jego pośrednictwem. 

Tak naprawdę nie mam jakiegoś sekretu – po prostu jestem aktywna. Staram się zawsze odpowiedzieć na pytania, polubić czyjś komentarz. Zainteresowanie powinno działać w dwie strony. Poza tym, staram się często dodawać coś na stronę. Jeśli nie są to nowe przepisy, to przypominam jeden z tych, który od dawna wisi już na blogu. Czasem fajnie tak przypomnieć coś „starego”. 

Maakouda. SmakiMaroka.pl

Podobno bloger, nawet ten wyspecjalizowany w jakiejś wąskiej dziedzinie powinien się ujawnić. Najlepiej pokazać swoja twarz, budując markę osobistą, bo w ten sposób wzbudzisz większe zaufanie. Tymczasem Twoją twarzą są wyłącznie Twoje przepisy na zdjęciach i one same się bronią. Na próżno wyszukać Cię jako osoby w mediach społecznościowych. Ja też nie wiem jak wyglądasz i jak się nazywasz. Mimo to Twoi fani Cię lubią, ufają Ci i stajesz się dla nich autorytetem mimo braku Twojego zdjęcia. Jesteś dowodem na to, że wiele porad na sukces bloga/fanpage można sobie włożyć, bo anonimowo też da się zaistnieć w tym co się robi. Jak myślisz, dlaczego Tobie to się udało?

Nawet gdybym znała wcześniej to stwierdzenie, to i tak by to niczego nie zmieniło ;) Ja jestem blogerką kulinarną, a nie modową czy urodową, żeby się pokazywać. Ludzie mają znać moje przepisy, z nimi mają kojarzyć moją stronę. Zaufanie będzie, jeśli będą sprawdzać się przepisy, które tam dodaję. 

Jeśli chodzi o media społecznościowe to prawda jest taka, że gdyby nie to, że prowadzę bloga, już dawno nie byłoby mnie na fejsbuku. Mój prywatny profil umiera, nie czuje potrzeby dodawania codziennie nowych selfie, oznaczania się co robię, z kim „piję herbatę” , „jem pyszne jedzenie” i czy aktualnie znajduję się w „głupkowatym” czy może „błogim” nastroju ...

Bardzo cenię sobie prywatność i nie widzę sensu informowania wszystkich o tym, co aktualnie dzieje się w moim życiu. Ci, którzy są blisko mnie (choć czasem tak naprawdę daleko, bo bliskie osoby mam rozrzucone po różnych zakątkach świata) wiedzą co u mnie, bo mamy stały kontakt. Ja jestem staroświecka. Do tej pory cieszę się jak dziecko z każdej otrzymanej kartki z życzeniami urodzinowymi czy świątecznymi. Tęsknie za tymi czasami, kiedy o czyichś urodzinach przypominała Ci własnoręcznie zapisana notka w kalendarzu, a nie fejsbukowe powiadomienie.

Dlaczego mnie się udało? Myślę, że lepiej to pytanie zadać moim Czytelnikom. Sama nie wiem, może dlatego, że po prostu interesuje ich kuchnia marokańska? Lub to, że zawsze staram się odpisywać na każde komentarze, pytania w wiadomościach prywatnych czy majlowych i nie robię nic na siłę . Nie wyznaję zasady „lajk za lajk, obs za obs” (dlatego tak często znikają mi ludzie z Instagrama, bo nie śmiałam odwzajemnić obserwowania – serio, nie rozumiem toku myślenia niektórych osób). Nie będę podwieszać postów na FB z instrukcją dla Czytelników co mają zrobić, by mój blog wyświetlał się im jako pierwszy w aktualnościach, bo „fejs obcina zasięgi”. Bo jeśli kogoś naprawdę interesuje mój blog, to sam na niego wejdzie, bez durnych instrukcji. Nie wymieniam się na siłę Czytelnikami z innymi blogerami (chodzi mi o jakże popularne posty typu: „Hej! Ludzie! Zapraszam do XYZ na pyszne obiadki”! Oczywiście w tym samym czasie XYZ napisze to samo o moim blogu. Nigdy nie będę tego robić. Mam jedną zasadę – nie polecam czegoś, czego sama nie wypróbowałam. Jeśli uznam, że faktycznie coś/ktoś jest warte polecenia, napiszę o tym bez wcześniejszej umowy, że to samo ma się pojawić o mnie. Nie biegam też po blogach i nie zostawiam komentarzy typu: „Super! Zapraszam do siebie”. No i na koniec to, co dużo Czytelników pisze mi w wiadomościach prywatnych –  że widać po blogu, że robię to z sercem. Bardzo mnie to cieszy, bo w końcu taka jest prawda :) 

Nie wiem, może to właśnie te czynniki składają się na sukces SmakiMaroka.pl. Poza tym, powiem szczerze, że bardzo nie lubię określenia „moi fani”. Nie jestem jakąś celebrytką, która ma swoich fanów. Ja mam Czytelników, którzy są fanami kuchni marokańskiej i nie tylko ;)

Podchodzisz do Smaków Maroka coraz bardziej profesjonalnie. Zainteresowanie fanów (ups! Czytelników) dodało Ci skrzydeł. Myślałaś może o potraktowaniu tego jako biznesu? Np. o współpracy z restauracjami, sklepami z produktami z Maroka, czasopismami, czy stworzeniem czegoś własnego np. wydaniem książki? Jeśli chodzi o kuchnię, to możliwości jest bardzo dużo.

Szczerze mówiąc jeszcze o tym nie myślałam. Chociaż współpraca barterowa byłaby dobra, zawsze mogłabym wyprosić jakieś upominki dla Czytelników ;) 

Wyczytałam na Twoim blogu, że nie lubisz jeść w samotności i zwykle gadasz przy stole. Zdaje się, że pasujesz przez to do marokańskiej mentalności ;) Sama wiesz, to naród bardzo kolektywny gdzie okrągły stół jest centrum życia. Podobieństwa się przyciągają a z tamtejszą kuchnią już jesteś za pan brat ;) Czy mogłabyś żyć w Maroku będąc sobą?

Dokładnie. Bardzo nie lubię jeść sama. I prawda jest taka, że choćbym nie wiem jakie smakołyki miała na talerzu, to nie będą mi one smakowały tak, jakbym jadła je w towarzystwie. Poza tym, ja jestem z natury gadatliwa. Czasem gadam dużo, a czasem za dużo ;) Uważam, że wspólny posiłek przy jednym stole jest idealnym czasem na to, by spytać towarzyszy jak im minął dzień, co sprawiło im radość, jakie mają plany na jutro. Żyjemy w czasach, kiedy (niestety!) ludzie mają coraz mniej czasu dla siebie – czasem przez pracę, czasem przez tego nieszczęsnego fejsbuka, bo wolą żyć wirtualnym światem niż rzeczywistością, która często nie jest taka piękna i kolorowa, jak ta pokazywana w mediach społecznościowych. Przecież tam każdy może być każdym… niekoniecznie sobą. 

Ja należę do osób, które są sobą zawsze i to w każdych warunkach. Nigdy nikogo nie udaje, mówię od razu jak mi coś nie pasuje (sama nie wiem czy to wada czy zaleta?) i nie staram się na siłę wpasować w obowiązujące trendy. Tak więc odpowiadając na Twoje pytanie – tak, mogłabym być sobą w Maroku, ale zamieszkałabym tam tylko i wyłącznie pod jednym warunkiem: gdyby tam nie było tak gorąco, bo ja nie cierpię upałów!!!

Jakie masz pomysły i plany na przyszłość bloga? Co chciałabyś swoim Czytelnikom dać i co dzięki temu osiągnąć?

Mam kilka planów na przyszłość bloga, jednak wolałabym o nich teraz nie mówić. Nie chodzi o jakieś zapeszanie czy inne zabobony, ale o to, że wolę by była to niespodzianka :) 

Podczas tego wywiadu wspominałam, że moim celem jest rozpowszechnienie kuchni marokańskiej i tego będę się trzymać.

A swoim Czytelnikom (zostańmy przy tym określeniu ;)) będę dawać nowe przepisy, bo właśnie na nie czekają najbardziej i oczywiście rady, bo zawsze chętnie odpowiadam na nurtujące ich pytania.

Dziękuję za rozmowę :)

Ja również. Było mi bardzo miło! 

---
Zdjęcia: Sylwia (SmakiMaroka.pl)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Disqus - Kuskus, czyli Zapraszam na Feedback ;)