Jestem z Polski, która jest płaska jak decha. Na dodatek jestem
znad morza, więc do gór, których w skali powierzchni naszego kraju jest
niewiele mam daleko. Dlatego tak bardzo mnie one pociągają. Jadąc po raz
pierwszy na studia do górzystej Hiszpanii cieszyłam się że miasto Granada, w
którym miałam zamieszkać leży u stóp najwyższych na Płw Iberyjskim gór Sierra
Nevada, które są pasmem Gór Betyckich. Sprawdziłam który to jest ich najwyższy
szczyt i postanowiłam go zdobyć. Nazywa się Mulhacen i ma wysokość 3.478,6 m. W
dzisiejszym wpisie znajdą się moje wspomnienia z wejścia na niego oraz
zeskanowane archiwalne zdjęcia.
Widok szczytów od północy. Na lewo
Alcazaba. Na prawo Mulhacen.
Dobrze czytasz. Najwyższy szczyt na Półwyspie Iberyjskim a
nie w Hiszpanii. Najwyższy w Hiszpanii jest Teide na Teneryfie wysoki na 3.718
m. Mulhacen należy on do Koron Europy, czyli najwyższych szczytów na starym
kontynencie. Znajduje się pomiędzy dwoma innymi 3-tysięcznikami. Od zachodu
drugi co do wysokości to Pico de Veleta co ma 3.398 m. Przypomina swym
kształtem żagiel, góruje nad Granadą i jest jej symbolem. Pod nią znajduje się
ośrodek narciarski a nią prowadzi najwyższa droga w Europie, którą upodobali
sobie rowerzyści górscy. Natomiast trzeci szczyt to Alcazaba od wschodu. Ma 3.364
m.
Wszystkie trzy szczyty położone są na terenie Parku
Narodowego Sierra Nevada i rezerwatu biosfery wpisanego na listę UNESCO. Od
mniej więcej drugiej połowy listopada do końca maja pokryte są śniegiem.
Niesamowicie wygląda to gdy przy słonecznej hiszpańskiej pogodzie i wyższej niż
w Polsce średniej temperaturze na tle błękitnego nieba widzisz z oddali te
wielkie góry. Rankiem błyszczą jak czyste srebro a po południu są wielka białą
plamą. Gdy słońce zachodzi stają się fioletowe. Widoczne są nawet od strony
morza. Leżą zaledwie w odległości 30 km od niego.
Nazwa Mulhacen pochodzi od imienia Mulaya Hassana - przedostatniego
sułtana muzułmańskiego królestwa Granady (1464 – 1482). Legenda głosi, że
znienawidzony przez swych poddanych zapragnął być pochowany jak najdalej od ziemi
i ludzi oraz jak najbliżej nieba. Idealnym takim miejscem była najwyższa
kordyliera sąsiednich gór. Nie jest to jednak potwierdzone, gdyż nie znaleziono
ani grobu ani dowodów.
Szczyt od północy jest stromy natomiast od południa jest
łagodny, przez co nie jest trudny do zdobycia. Dlatego mieszkańcy z wysoko
położonych w górach wiosek w regionie Las Alpuharras (słynącego z wód
zdrojowych i szynki) nazywają go El Cerro. Po hiszpańsku to znaczy po prostu „wzgórze”.
Pamiętam, że już w pierwszych tygodniach pobytu w Hiszpanii
powiesiłam sobie nad biurkiem pocztówkę z tymi trzema szczytami (Alcazaba, Mulhacen, Veleta) aby się
motywować. Pół roku później, mimo trudności stanęłam na najwyższym z nich.
Mulhacen nie jest trudną ani jakoś specjalnie niebezpieczną
górą do wejścia. Nie ma bardzo stromych podejść, chyba, że uprawiasz wspinaczkę
i chcesz wejść od północy. Nie trzeba mieć wielkiego doświadczenia gdy wchodzisz
kiedy śnieg już stopniał. Ale wymaga ogromnej wytrzymałości, przygotowania i
sporo dobrej kondycji o czym się przekonałam. Wychodząc z miejscowości Trevélez
trasa trwa 8 godzin i w obie strony trzeba przejść ok 25 km.
Trevélez
|
Wybrałam się tam w pierwszej połowie maja. Śniegu o tej porze roku było niewiele, zaledwie kilka płatów gdzieniegdzie. Więc nie było zagrożenia lawinowego ani konieczności zakładania raków. Mimo, że chodzę po górach to nie mam doświadczenia na trudnych szlakach ani w trudnych warunkach. Raczej nie wybierałabym się tam zimą. Lato, kiedy śniegu nie ma wcale też nie wchodzi w grę ze względu na ogromne upały. Dlatego pora ta była według mnie idealna.
Dołączyłam do wyprawy z przewodnikiem organizowanej przez
klub górski Uniwersytetu w Granadzie, na którym studiowałam w ramach stypendium
Erasmus. Miała ona potrwać dwa dni. Pierwszego dnia wchodzimy na Mulhacen i
nocujemy w namiotach u podnóża szczytu a drugiego dnia zdobywamy Alcazabę.
Musieliśmy zabrać ze sobą wszystko co potrzeba do spędzenia
nocy w górach. Namioty, śpiwory, karimaty, żywność, wodę, ciuchy itd. Nie posiadałam
swojego namiotu. Miałam dołączyć do kogoś z grupy, kto namiot bierze. Nie
miałam też karimaty. Do wycieczki dołączyłam na ostatnią chwilę, bo późno się o
niej dowiedziałam, więc zabrakło czasu by ją kupić. Wzięłam swój śpiwór. Drugi,
który miał mi służyć za karimatę pożyczyłam od współlokatorki. Przez to już
miałam za ciężki plecak, bo dźwigałam dwa śpiwory.
Z samego rana dojechaliśmy autokarem do Trevélez – najwyżej
położonej spośród wiosek w Las Alpuharras na wysokość 1.476 m. Z niej mieliśmy
wyruszyć w górę. To 97 km od Granady. Droga długa i kręta gdzie z jednej strony
skała a z drugiej przepaść. Już sama jazda nią powodowała, że byłam na granicy
choroby lokomocyjnej.
Jeśli ktoś chciałby się wybrać tam indywidualnie to z Granady
kursują autobusy do wiosek Las Alpuharras. Wejść można tez z miejscowości
Capileira pokonując wysokość 2.000 m. Zajmuje to ok jeden dzień.
Z Trevélezu wyruszyliśmy malowniczym szlakiem do Cañada de
las Siete Lagunas, czyli Doliny Siedmiu Jezior, czyli miejsca rozbicia naszego
obozu. Mijaliśmy kanały nawadniające pola i pasterzy z mułami.
Z wiernym towarzyszem naszej eskapady
na Mulhacen
|
W Sierra Nevada jest o wiele mniej jest źródeł takich, by od
razu z nich pić niż w polskich górach, dlatego musieliśmy mieć swoje zapasy
wody. Mój plecak z dwoma śpiworami i resztą potrzebnych rzeczy ważył sporo.
Niewiele przeszłam a już czułam kolejne wyczerpanie. Bo pierwszym była jazda
kręta droga do Trevélezu. Ale nie zamierzam mi się poddawać. Zresztą cała grupa
idzie i daje radę. Zajmuje nam to kilka godzin.
Jest pogodny dzień, majowe słońce przygrzewa. Pamiętałam o
czapce i kremie przeciwsłonecznym. Miałam już doświadczenie z innych wędrówek
po Sierra Nevada, że kiedy idę bez czapki to wracam z bólem głowy.
Docieramy na polanę pod szczytem gdzie rozbijamy namioty.
Tutaj jest równina Prado Largo porośnięta wysokogórską trawą. W tym miejscu płynie
strumyk Rio Culo Perro a na jego brzegach czapy topniejącego śniegu. Tutaj jest
czysta woda z gór i możemy uzupełnić jej zapasy. O ile pamiętam było to wczesne
popołudnie.
Strumyk Rio Culo Perro
|
Mieliśmy tylko 30 min, no może góra godzinkę na odpoczynek,
zjedzenie kanapek i przepakowanie się, rozbicie namiotów i dobranie się do
nich.
Ja jako, że mało znałam ludzi, żaden znajomy ze mną nie był, z nikim nie
miałam jakiegoś super kontaktu przez co wtedy jeszcze nie miałam ustalone z kim
śpię. Podobno miejsc w namiotach było mniej niż nas.
Nasz obóz.
|
Czy w tak krótkim czasie zdążysz odpocząć? Musieliśmy szybko
wejść na szczyt zanim zapadnie zmrok i wrócić do obozu na noc. Wzięliśmy małe
plecaki w których jest tylko to co niezbędne. Ja zabrałam kilka kanapek,
butelkę wody, polar i lustrzankę analogową. Ruszyliśmy nim zdążyłam odetchnąć i
nabrać energii.
Nasz obóz
|
Przed nami było najbardziej strome i najtrudniejsze zbocze
całej trasy Las Chorreas Negras. Jednocześnie najciekawsze gdyż spływał po nim
wodospad co jakiś czas przecinający zygzakowatą ścieżkę. Zimą pokryte jest
lodem i o tej porze roku nie jest zalecane dla osób bez dobrego zimowego
przygotowania.
Gdy wspięliśmy się na górę znaleźliśmy się na kolejnej równinie
Laguna Hondera. Na jej środku jest jezioro a dookoła niej prawie pustynny
teren. Nie ma tam ani jednego krzewu. Same gołe i szare kamienie oraz resztki
śniegu. Stąd już widać szczyt.
Ja zaczynając podejście do Las
Chorreas Negras
|
Las Chorreas Negras i topniejący śnieg
|
Na szlaku znajdowało się kilka schronisk. Zazwyczaj były to
kamienne groty wyryte w ziemi i obłożone kamieniami. My z żadnego nie
korzystaliśmy, bo mieliśmy namioty. Jednak na innej trasie od strony Capileira
znajdują się dwa schroniska. Refugio de Poqueira jest budynkiem, w którym
nocleg jest płatny. A na przełęczy pomiędzy Veltą a Mulhacenem jest schronisko
wykopane w ziemi zwane El Refugio Vivac de la Caldera.
Od Laguna Hondera weszliśmy kolejnym stromym zboczem aby
potem iść po masywie na sam szczyt. Droga ta była prawie płaska lub niewiele
pochylona. Cała w kamieniach i gdzieniegdzie trochę śniegu. Pogoda dopisywała.
Zbliżał się wieczór. Nie było żadnego wiatru ani chmur. Temperatura idealna.
Ani się nie pociłam ani nie marzłam. Jedynie w dole było trochę wieczornej mgły
przez co krajobraz ze szczytu był niewyraźny. W oddali ukazywało się Morze
Śródziemne. Warunki niby idealne. Jednak ze mną było coś nie tak.
La Laguna Hondera
i jezioro pod Mulhacenem
|
La Laguna Hondera
i jezioro pod Mulhacenem
|
Zawsze myślałam, że mam dobrą kondycje. Podczas wycieczek w
Tatry rzadko co wysiadałam ze zmęczenia. Tymczasem tutaj, ledwo się obejrzałam
znalazłam się na samym końcu grupy.
Nie lubię być ostatnia ale czasem tak się
dzieje. Czułam, że jest mi ciężko, że nie mogę iść szybciej. Jakby coś mnie
trzymało i nie dawało zrobić kolejnych kroków. Myślałam, że mam lekki plecak
tylko z tym co niezbędne. Dla mnie ważył jak worek kamieni.
Skały na Mulhacenie
|
Jeden z chłopaków zauważył, że się nie wyrabiam i zaproponował
pomoc. Sam poszedł bez swojego plecaka. Zaoferował, że weźmie mój. Tak też
zrobił a ja… nie zauważyłam różnicy. Z plecakiem czy bez czułam ten sam ciężar.
Wtedy dotarło do mnie, że coraz trudniej mi się oddycha. Przecież jestem na
wysokości ponad 3.000 m. Nigdy wyżej nie byłam. Czyżby już tutaj powietrze jest
rozrzedzone i dopada choroba wysokościowa? Wygląda na to, że tak.
Nasza grupa się rozproszyła. Jedni, będący w lepszej formie
wyrwali do przodu. Część została w tyle. Z samego końca obserwowałam pierwsze
osoby stające na szczycie. A ja wciąż miałam do niego daleko. Może i było
blisko ale dla mnie ogromna odległość. Siadłam na kamieniu i dałam znać
przewodnikowi, że dalej nie mogę. Poczekam tutaj na resztę aż zejdą. Jednak on
powiedział mi, że niewiele zostało i na spokojnie dojdę. Reszta poczeka.
Wstałam, poszłam na tyle sił ile mogłam aż dotarłam. Udało
się!
Oto ja na szczycie. Mulhacen 3.478,6 m
zdobyty
|
Na szczycie znajdowała się kamienna kapliczka z zakratowaną
szybą. Ludzie co dotychczas tutaj weszli poprzywiązywali do kraty kolorowe
wstążki. Na kapliczce stał betonowy pal oznaczający najwyższy punkt.
Rozejrzałam się dokoła. Fajnie jest być najwyżej. Spojrzałam
na morze. Było spokojne. Ponoć już stąd można zobaczyć Afrykę. Choć na
horyzoncie była tylko mgła. Słońce miało za chwilę zajść. Cały krajobraz
przybrał kolory żółci, pomarańczy i łagodnego różu.
Druga co do wielkości Veleta leży po drugiej stronie
przełęczy dokładnie na zachód a za nią w dole Granada. Teraz wyglądała jak wielka
czarna piramida na tle pastelowego nieba. Przez jego boki przebijały się
promienie zachodzącego słońca.
Ludzie na szczycie Mulhacen 3.478,6 m.
|
Spełniłam swoje marzenie, ale przydałoby się jeszcze zejść
nim zrobi się ciemno.
Musieliśmy jak najszybciej wrócić do obozu i przejść
najtrudniejszy odcinek przy wodospadzie las Chorreas Negras dopóki dopóty jest
jeszcze widno.
Ci których choroba wysokościowa nie dopadła znając drogę
powrotną popędzili szybko w dół. Dwoje przewodnicy postanowili pozostać przy
tych, którzy przez nią byli do tyłu więc m.in. przy mnie by bezpiecznie ich
asekurować. Nie szło nam to szybko. Przechodząc Las Chorreas Negras ledwo co
się wyrobiliśmy. Gdy zbliżaliśmy się do równiny z obozowiskiem było już
totalnie ciemno. Pierwsza część grupy już dawno odpoczywała w swoich namiotach
i jadła kolację. Pozapalali latarki byśmy mogli ich zobaczyć. Widać było małe
świetlne punkciki tlące się w zmroku. To nasze namioty.
Co za ulga! Tak bardzo się cieszyłam, że zdobyłam szczyt ale
że też mam to już za sobą. Mimo to nie czułam się lepiej. Wciąż miałam zawroty
głowy i siły na wyczerpaniu.
Dopiero teraz udało mi się ustalić z kim podzielę namiot. Całe
szczęście. Już myślałam, że do żadnego się nie załapię. Trafiłam do jakiejś
pary, której nie zdążyłam jeszcze dobrze poznać.
Na dodatek przez to zmęczenie, rozrzedzone powietrze i naglą
zmianę wysokości czułam się jak upita po balandze. Wciąż czekałam na pierwszy
lepszy moment by oddalić się od ludzi. Gdy tylko się pojawił pobiegłam gdzieś w
ciemność aby dyskretnie… puścić pawia.
A dyskretnie nie dlatego, że to niezbyt estetyczne. Dlatego,
że miałam wspomnienie z obozów i spływów kajakowych w liceum. Tam też był
problem z dobieraniem się do namiotów po nocnych harcach. Do niektórych osób
stracono zaufanie i odmówiono miejsca z obawy że im namiot obrzygają. Mimo, że
to już nie liceum a porządni ludzie to wciąż ten uraz we mnie siedział.
Po własnych przemyśleniach i rozmowie z przewodnikiem doszłam
do wniosku, że na moją chorobę wysokościową złożyło się wiele czynników. Konieczność
wczesnej pobudki by zdążyć na autokar. Zawroty głowy podczas jazdy przez
Alpuharras do Trevelezu. Dźwiganie ciężkiego plecaka kilka godzin pod górkę i
ogromne zmęczenie. Brak czasu na odpoczynek, aklimatyzację, regenerację i możliwości zjedzenia
porządnego obiadu. Pośpiech. Gonienie pod górkę na resztkach sił. I
rzeczywiście - rozrzedzone powietrze na szczycie, co czuje się już powyżej
3.000 m. Nawet mając dobrą kondycję można nie dawać rady. Choć to pewnie u
każdego jest inaczej. Wiele osób wytrzymało to lepiej niż ja. Może ich kondycja
i wytrzymałość była lepsza.
Ale co mają sobie pomyśleć ci, którzy zdobywają lodowce
Himalajów w maskach tlenowych. Mulhacen i moja przygoda nawet się temu nie
równa.
Na szczycie Mulhacen 3.478,6 m.
|
Następnego dnia za samego rana mieliśmy w planach wejście na
Alcazabę co było dobrowolne. Po tym co przeszłam postanowiłam, że o nie! Już
nigdy więcej nie wejdę na taką wysokość i na żaden inny szczyt nie idę. Zostaję
w obozie i spędzę czas na spacerze po łąkach. Niech inni sobie na niego wchodzą.
W namiocie klapnęłam na ziemię jak zabita. O niczym innym nie
marzyłam niż sen. Zresztą marzenie nie tylko moje. Ludzie już nie przywiązywali
uwagi gdzie się kładą. Tak więc położyłam się perfidnie pomiędzy tą parę
rozdzielając ich od siebie. Im też już było wszystko jedno. Odpłynęłam.
Miałam tak twardy sen, że nie istniałam. Nie przeszkadzała mi
twarda ziemia, ciasnota, chrapanie chłopaka obok czy wiatr, który przyszedł w
nocy i dmuchał w namiot.
Gdy rano się obudziłam poczułam się… jak nowo narodzona.
Doznałam ogromnego przypływu energii. Czułam się doskonale jak nigdy przedtem.
Mocny sen dobrze mi zrobił.
Wygramoliłam się z namiotu i przeciągnęłam.
Powietrze było świeże i rześkie. Niebo zabójczo błękitne. Szmer strumyka z
topniejącym śniegiem zachęcił do napicia się wody. Przed mną rysował się
majestatyczny biało-szary Mulhacen. Fajne uczucie wiedzieć, że już jest mój.
Obok niego dumnie wdzięczyła się Alcazaba. Zauważyłam, na nich resztki śniegu
rozwiewane w powietrzu. Wiał mocny wiatr, który wydawał mi się bardzo ciepły i przyjemny.
Byłam już pewna, że gdybym zaczęła wchodzić na ten Mulhacen
bezpośrednio po dobrze przespanej nocy, wypoczęta i najedzona to pewnie choroba
wysokościowa by mnie nie dopadła.
No to kiedy idziemy na tą Alcazabę? - jeszcze wczoraj nie
wyobrażałam sobie, że o to zapytam.
Taki miałam widok na szczyty od
południa z samego rana po wyjściu z namiotu.
|
Spakowaliśmy obóz i wróciliśmy do Trevélezu. Przed odjazdem
autobusu postanowiliśmy uczcić nasz wspólny sukces nigdzie indziej jak wznosząc
toast w miejscowym typowym alpuharejskim barze przy piwie i tapas. Dla takich
chwil warto pokonywać swoje słabości.
Później zdobycie, choć z wielkim trudem Mulhacena wymieniałam
we wszystkich podaniach, okazjach, kiedy musiałam się przedstawić i pytano się
mnie o moje największe osiągnięcia. Nie wiem czy pasowało, bo i tak jest masa
ludzi co zdobyło wyższe i trudniejsze szczyty. Ale intuicja podpowiadała, że
warto.
Po studiach pozostałam w Granadzie. Od 13 lat codziennie
spoglądam na te góry. Myślałam, ze przydałoby się w końcu zdobyć Veletę, którą
od strony miasta widać na pierwszym planie. Prawie udało mi się tego dokonać 12lat później. Prawie, bo na szczyt wejść nie zdążyliśmy. Ale mamy w planach to powtórzyć,
mimo że tam też dopadła mnie choroba wysokościowa.
Ostatnio
kolega, który uprawia wspinaczkę wysokogórską poradził mi, że jeśli będę
chciała chodzić po górach Atlas w Maroku i wejść na najwyższy szczyt Toubkal,
który ma ponad 4.000 m to powinnam się wcześniej zaaklimatyzować? Jak? Przed
wyjazdem do Maroka wejść kilka razy na Veletę lub Mulhacen.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Disqus - Kuskus, czyli Zapraszam na Feedback ;)