poniedziałek, 25 kwietnia 2016

Nie wyobrażaj sobie za dużo jaka będzie Twoja rozmowa kwalifikacyjna

A już wogóle tego, że dostaniesz tą robotę. Oto druga część przemyśleń z cyklu Nie wyobrażaj sobie za dużo... a pierwsza część na tematy damsko-męskie jest TUTAJ. Chodzi o to, że zamiast myśleć będzie co ma być lub jak Marokańscy bohaterowie mojego bloga - inchallah nasza wyobraźnia tworzy scenariusze o tym co wydarzy się w przyszłości. Albo za bardzo marzymy sobie o tym co byśmy chcieli. Rzeczywistość okazuje się zawsze inna niż oczekiwaliśmy. Może nas pozytywnie zaskoczyć, boleśnie rozczarować, a nawet - co najczęściej się zdarza - okazać się nudna jak flaki z olejem.

Nie wyobrażaj sobie za dużo jaka będzie Twoja rozmowa kwalifikacyjna
Dlaczego spadochron? O tym w tekście. Źródło: pixabay.com
Nawiązując do tytułowej rozmowy kwalifikacyjnej, absolutnie zgadzam się, że trzeba się do niej dobrze przygotować. Poczytać o firmie, postanowić, że zrobisz to na co masz wpływ czyli np. powiesz kilka zdań o sobie, podasz swoje mocne strony i opiszesz jakiś swój największy sukces. Ale ostateczna decyzja należy do rekruteta. On decyduje czy Twój profil mu pasuje czy nie, o tym co na rozmowie się wydarzy i jaki będzie jej finał. Nawet o tym czy wogóle warto do Ciebie zadzwonić by zaprosić czy lepiej wyrzucić Twoje CV do kosza. Przed rozmową możesz sobie wyobrażać jak to będzie. Zakładać, że dasz radę. A tymczasem rekruter wyjedzie do Ciebie z jakimś krępującym pytaniem, którego się nie spodziewałeś, tak że zmieszasz się totalnie.

Postanowiłam napisać o tym co dokładnie sobie wyobrażałam kiedy starałam się o pracę w pewnej firmie. Uważam, że historia jest na tyle ciekawa, gdyż świetnie pokazuje syndrom nie wyobrażaj sobie za dużo. Wyjaśni też co tutaj robi... spadochron.


Kilka lat temu czytałam bloga pewnej znanej polskiej firmy. Bardzo podobała mi się jej misja i to co robią. Tak bardzo, że zapragnęłam w niej pracować.

Napisałam list motywacyjny do szefa tej firmy. List był on totalnie poza schematem, dość osobisty. Wyjaśniłam co mnie w ich firmie urzekło, na jakim stanowisku się widzę, dlaczego tak bardzo chcę pracować i co mogłabym wnieść. Podsumowałam, że bardzo zależy mi na tej pracy i jestem w stanie dużo zrobić, by ją otrzymać. Jestem otwarta na każde wyzwanie.

Po wysłaniu listu moja wyobraźnia dała czadu. Zaczęłam intensywnie marzyć co chciałabym aby się zdarzyło. Ponieważ firma ta zajmowała się tymi modnymi sprawami jak e-biznes, szkolenia i rozwój osobisty - sami wiecie, wszystkim co wiąże się z tzw. wychodzeniem ze strefy komfortu spodziewałam się, że stać ich na różne szalone rzeczy.

Jako tako chciałam pozostać realistką i do historii z mych marzeń na początek dorzuciłam typowy motyw czekania na odpowiedź. Mija miesiąc, dwa, trzy... cisza. List pewnie trafił do kosza. Cóż. Zapominam o wszystkim. A teraz o czym bujałam sobie w obłokach...

Pewnego popołudnia dzwoni telefon. Odbieram. Wita się ze mną instruktor szkółki skydivingu i zaprasza mnie abym... skoczyła na spadochronie. Co! Ja na spadochronie?! Przekonuje mnie, że skok jest od kogoś w prezencie, ale nie może powiedzieć od kogo. Wszystko jest opłacone. Muszę tylko przyjechać do nich i zadecydować, czy skaczę czy nie. Dopiero jak wykonam skok to dowiem się po co to wszystko. Mówił, że naprawdę warto i powinnam wyjść ze strefy komfortu pokonując swój strach.

To wszystko wydało mi się podejrzane. Kto i po co chciałby abym skakała. To jakieś wystawianie na próbę? Może jakaś pułapka?

Myślę sobie, że skok na spadochronie to musi być fajna sprawa, próba odwagi, niezwykła przygoda. Wszyscy co skoczyli mówią, że to jest niesamowite. Fajnie by było. Ale niestety u mnie strach przeważa nad ciekawością i nawet jakbym chciała to raczej się nie odważę.

Moi rodzice i chłopak jeszcze bardziej byli tym przerażeni. Pukali się w czoło. To niebezpieczna zabawa dla wariatów. Na dodatek nie wiesz kto i po co cię w to wciąga. Lepiej daj se spokój!

Instruktor, skoczek z doświadczeniem zapewnia, że to jest bezpieczne. Zostanę przeszkolona, dostanę cały sprzęt no i skoczę w tandemie. Więc w powietrzu instruktor zrobi wszystko za mnie, otworzy spadochron kiedy trzeba a ja będę się delektować lotem czując wolna jak ptak.

Po długich namowach postanowiłam do nich pojechać. Zobaczę jak to wszystko wygląda, jak skaczą inni i może się dowiem co jest grane. Pojechałam.

Instruktorzy zbadali mój stan zdrowia, dali mi uniform, kask i okulary, pokazali jak to wszystko działa. Jak umocowany jest spadochron, kiedy się otwiera. Jak sprawnie wyskoczyć i jaką pozycje przyjąć podczas spadania. Zrobili mi próbę na jakimś wentylatorze powietrznym unoszącym mnie do góry nad materacem. Ciekawe to było, ale nawet tego się bałam. Wpadałam w panikę, że upadnę a oni na to, że powinnam się wyluzować i być gotowa na skok z wysokości 4.000 m. Na moje pytanie kto mnie do tego zaprosił odmawiali odpowiedzi, kontynuowali szkolenie i zachęcali do podjęcia właściwej decyzji.

Walczyłam z głosem wewnętrznym. Wołał, że warto to zrobić bo mam okazję. Na pewno po wszystkim poczuję się wspaniale i dumna z siebie. Ale strach nadal dominował. Na dodatek moje przygotowania i napady paniki były filmowane. To mnie krępowało, bo czułam się jak w reality show. Instruktor mówił, że to w ramach pamiątki dla mnie a najważniejsze będzie sfilmowanie skoku.

Nadszedł sądny dzień. Gotowa i ubrana w skafander miałam wielki problem, bo z nerwów co chwila latałam do kibla. Trzęsłam się jak galareta i myślałam, że zaraz zemdleję.

Wylądowała awionetka. Wsiedliśmy do niej. Ja instruktorzy i inni śmiałkowie w świetnych humorach, na luzie, rozbawieni, gotowi na przygodę, bo sami zapłacili za spełnienie swego marzenia. Tylko ja byłam w panice. Gdy drzwi samotu się zamykały zaczęłam krzyczeć, że nie mogę, nie chcę. Wysiadam. Ale było za późno. Instruktor co miał ze mną skoczyć w tandemie przypiął mnie do siebie. Skoro już tu jestem pytam się co chwila czy zapięcia są mocne i karzę sprawdzić czy trzymają. On na to, że są mocne bo wymieniane na nowe przed każdym skokiem.

Awionetka wznosiła się w górę. Ja dostawałam jeszcze większego nerwa na skutek turbulencji i lęku wysokości. Chciałam znów do toalety, ale jak?

Gdy znaleźliśmy się na odpowiedniej wysokości otwarto drzwi. W samocie zaczęło piździć jak cholera. Gotowi?! Taaaaak! - zawołali pozostali śmiałkowie. Wraz z instruktorem złapaliśmy się rur i zbliżaliśmy do otwartych drzwi. Mój strach sięgnął zenitu gdy zobaczyłam pod sobą malutką ziemię i chmury. Dwa tandemy skoczyły lekko i sprawnie. Ja wpadłam w panikę, zaczęłam się rzucać przypięta do instruktora i mocniej trzymać rur. Krzyczeć, że nie mogę, że rezygnuję. Na dodatek wyobrażałam sobie co się stanie jak źle się wybijemy i uderzymy o samolot. Nie daj Boże! Instruktor ścisnął moją rękę i powiedział: "Zaufaj mi". Z całych sił wybił się i... polecieliśmy w dół.

To koniec - myślę. Już za późno. Czuję wiatr i drę się w niebogłosy. Skulam się i z całych sił trzymam się pasów instruktora. On do mnie woła bym się puściła i rozłożyła ręce jak ptak skrzydła. Zbieram się ma odwagę i rozpościeram ramiona. Wciąż nie jestem wyluzowana, serce mi bije jak dzwon. Nadal bardzo się boję. Czekam kiedy to się skończy i bezpiecznie wylądujemy. Ale... zaczyna mi się coraz bardziej podobać.

Rozpościeram ramiona jeszcze bardziej i czuję nieograniczoną wolność i coraz większą dumę. Wokół nas lata drugi skoczek z kamerą na kasku. Robi mi zdjęcia, kręci wideo i co chwila łapie za ręce w locie. Próbują tego samego inni skoczkowie. Niesamowite!

Im bliżej ziemi tym coraz większą czuję szybkość. A teraz uwaga! - woła instruktor. Pociąga za linkę i otwiera spadochron. Wybija to nas ponownie w górę jak rakieta. Ponowna chwila stresu. Z otwartym spadochronem szybujemy ku ziemi. Im bliżej tym coraz fajniej. Juhuuuu! - wołam. Tylko jak wylądujemy? Znowu chwila grozy.

Jesteśmy coraz bliżej, wielkiego zielonego lądowiska gdzieś w polu, lecimy coraz szybciej. Instruktor mówi jak ustawić nogi. Dotykamy stopami o ziemie, biegniemy kawałek do przodu. Wywamy się na trawniku a opadający spadochron nas przykrywa.

Wygramalam się z pod niego i czuję radość i dumę. Nie wierzę, ja to zrobiłam. Przybijamy sobie z instruktorem piątkę, obejmujemy się. On mi gratuluje. Jestem tak podekscytowans, że zapominam o rozwiązaniu tajemnicy kto mógł mi zasponsorować ten skok.

Odpinam się ze spadochronu i radośnie podskakuję na trawie. Podbiegają do nas inni co wylądowali i razem świętujemy.

Nagle podjeżdża jakiś samochód. Wysiada z niego jakiś facet. Podchodzi bliżej. Zaskoczona rozpoznaję w nim.... szefa tej firmy do której pisałam list motywacyjny, który jest też twarzą medialną reprezentującą swój biznes. To on, kojarzę, go z firmowego bloga i filmów. Wszystko jasne!

Podchodzi do mnie. Przedstawia się i składa gratulacje. Mówi, że z dołu obserwował mój skok. Że pokonałam strach i zrobiłam to znakomicie. To on mi to wszystko sfinansował.

Chciał mnie wystawić na próbę, czy potrafię wygrać ze stresem, wygrać z samą sobą i podjąć każde wyzwanie by osiągnąć swój cel, np zdobyć wymarzoną pracę. Czyż nie o to pytałam w liście motywacyjnym? Sprawdziłam się znakomicie a on dokładnie takiej osoby szuka.

Szef zaprosił mnie do biura i oznajmił, że przyjmuje mnie do swojej firmy. Podpisuje ze mną umowę. Na firmowym blogu umieszcza filmik dokumentujący cały mój skok. Nadaje mu tytuł "Witamy Dorotę w naszym zespole". Zbiera całe mnóstwo komentarzy z gratulacjami. Moja historia o dziewczynie co skoczyła na spadochronie dla wymarzonej pracy zaczyna interesować media...


Marzenie o skoku na spadochronie
 Tak naprawdę nie skoczyłam. Nie mam własnych zdjęć. Źródło: pixabay.com
Halo, halo! Pobuka! Cała ta historia miała miejsce tylko w moich snach!!!

Co więc wydarzyło się naprawdę?

Po ok miesiącu dostałam e-mail. Była to jakaś osoba z tej właśnie firmy. Pisze, że przeczytała mój list. Zrobił na niej duże wrażenie i... zaprasza mnie na rozmowę. Prosi abym podała datę kiedy mogę przyjechać na nią do miasta w którym jest siedziba firmy. Ucieszyłam się bardzo.

Wybrałam termin i pełna nadziei pojechałam. Już nie oczekując skoków spadochronowych a normalnej rozmowy o pracę w celu zdobycia jej.

Na miejscu przyjęła mnie ta sama osoba, która ze mną meilowała. Słynnego szefa tej firmy nie widziałam wtedy ani razu. Powiedziano mi tylko, że czytał on mój list oraz wie, że mam dziś rozmowę. Tylko tyle.

Osoba ta uprzedziła, że tak naprawdę teraz nie szukają nikogo na konkretne stanowisko. Chcą tylko zrobić sobie bazę potencjalnych kandydatów na ewentualną przyszłą współpracę. Zaprosili mnie ponieważ mój list był bardzo ciekawy a oni są otwarci na innych ludzi i chcą mnie poznać i zwyczajnie sobie pogadać. Cóż trudno.

Ale była to bardzo interesująca ale zwyczajna rozmowa. Zrobiśmy sobie sympatyczną pogawędkę przy kawie. Osoba opowiadała mi o planach firmy. Ja o swoim życiu i swoich planach, pokazywałam swoje portfolio. Osoba podziękowała za przyjazd i powiedziała, że jakby co to się do mnie odezwą i będą w kontakcie. Ja również uprzejmie podziękowałam za zaintetesowanie i miło spędzony czas. Kazałam pozdrowić szefa. Ale jakie zrobiłam wrażenie pozostało niewyjaśnione.

I tutaj wiem Drogi Czytelniku, że jesteś zaskoczony. Przeniosłam Cię w świat swoich marzeń, do wyobrażeń z wielkim rozmachem i trzymaniem w napięciu co wydarzy się dalej. Tymczasem wszystko kończy się flakami z olejem. Czymś zupełnie zwyczajnym, bez fajerwerków i praktycznie bez żadnych zmian w życiu. Powrotem do punktu wyjścia. Bo jeśli ma liczyć się wynik, to ostatecznie nawet pracy tej nie dostałam.

Ale napisałam to celowo, by pokazać że tak często w życiu bywa tylko rzadko się o tym mówi. I to właśnie uczy nas prawdziwej pokory. Wyobrażamy sobie wielkie emocje, jakieś akcje rodem z filmów. Nasza głowa robi to za nas. W historiach z marzeń stajemy się bohaterami, którzy pokonują swoje słabości. I w realu wcale nie jesteśmy bierni. Działamy, piszemy listy, nawiązujemy kontakty, spotykamy się z ludźmi. Podejmujemy wyzwania. A finał może, być także taki jak w tej historii. Gdy coś robimy też musimy się z tym liczyć. Jedynie odpowiednio na to zareagować, zaakceptować i raczej żyć tym tu i teraz.

Myśląc realnie, która firma zasponsorowałaby potencjalnemu kandydatowi do pracy skok spadochronowy? Rozumiem, że może swojemu teamowi, który już pracuje i osiąga bardzo dobre wyniki. Ale obcej osobie?

Nawet zwrot kosztów dojazdu na rozmowę realizuje niewiele firm czy instytucji. Raczej tylko te wielkie i renomowane typu Komisja Europejska. Ja na tą rozmowę przyjechałam na własny koszt, a mierzyłam wyżej marząc o spadochronie.

Jednak nadal jestem otwarta na nowe wyzwania i propozycje by zdobyć to czego chcę. W moim życiu następują właśnie pewne zmiany. Te akurat są pewne ale też staram sobie za dużo nie wyobrażać jak to będzie lecz być gotowa na to co przyniesie życie. Takie, że na razie wszelkie sporty wyczynowo - ekstremalne tymczasowo odpadają. Ale ze strony rekruterów zawsze będzie mile widziana propozycja wykonania jakiegoś zadania typu napisz lub zaprojektuj coś na próbę byśmy mogli poznać poznać Twoje kompetencje.

A właśnie wyobrażając sobie za dużo to ktoś mógłby rzucić mi wyzwania będące formą żartów z mojego bloga. A piszę na nim głównie o Maroku. Jeszcze ktoś będzie chciał mnie wystawić na próbę proponując np. przejechać się na wielbłądzie co też mnie trochę przeraża. Albo zaserwować szkołę przetrwania aby ileś dni przeżyć na pustyni, najlepiej poszcząc.

Pewnie też masz tak, że wspominając dawne sytuacje dopiero teraz wpadasz na genialne pomysły co mógłbyś wtedy zrobić. A jest już za późno. Może na tamtej rozmowie powinnam była opowiedzieć im całą tą historie ze spadochronem jaką sobie wyobrażałam? A może dopasować ją do każdej rozmowy jaka jeszcze przede mną. Myślicie, że warto?

Reakcja rekrutera jak wiadomo, może być różna. Więc lepiej sobie nie wyobrażać za dużo. Bardziej prawdopodobne jest, że nie zrobi to na nim wielkiego wrażenia niż pod wpływem tej historii wpadnie na pomysł aby zasponsorować mi skok na spadochronie. Może błędnie weźmie mnie za absolwenta-roszczeniowca myślącego, że wszystko mu się należy, co na starcie domaga się pensji kierownika i karnetu na siłownię.

Ale być może zostanę zapamiętana jako kandydatka, która wreszcie powiedziała mu coś nowego, czego nie słyszał do tej pory. Co nawet poprawi mu trochę humor. Jeśli szukają kogoś z bujną wyobraźnią, to kto wie. Może bym się jednak nadawała.

Pozdrawiam
Dorkita

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Disqus - Kuskus, czyli Zapraszam na Feedback ;)