niedziela, 12 kwietnia 2015

Za jakie grzechy, dobry Boże?

To dopiero pech! Mieć aż cztery córki i żadna z nich nie bierze sobie za męża takiego faceta o jakim marzyliśmy. Z przyjemnością obejrzałam tę niezwykle zabawną francuską komedię w reżyserii Philippe de Chauveron. Poleciła mi ją koleżanka będąca w związku mieszanym narodowościowo. Jakie są moje wrażenia? Śmiech po pachy gwarantowany! Widz się śmieje na skutek sytuacji i zachowań wynikających z uprzedzeń, kiedy kilka różnych kultur nieoczekowanie staje się częścią jednej rodziny. Nieźle, co?
Za jakie grzechy, dobry Boże?
Raczej nie byłam wielką fanką francuskiego kina (poza komediami z Louis de Funes)  i nie zawsze rozumiałam francuski humor. Być może dlatego, że większość tych filmów oglądanych przez męża była tylko po francusku. Tymczasem reżyser Za jakie grzechy, dobry Boże? Musiał zadbać o to by film dotarł do szerszej niszy nadając mu m.in znany wszystkim klimat kina familijnego czy komedii romantycznej. 17 mlm roześmianych widzów w zobowiązuje do tego, aby wyszedł w którymś ze zrozymiałych dla mnie języków.


Francja należy do imigrantów! To niezaprzeczalny fakt. Jedni go akceptują a drudzy nienawidzą. Są też tacy, którzy starają w sobie pohamować wewnętrzne uprzedzenia oraz tacy, których doświadczenie potwierdzi stereotypy. Trudno ocenić, czy to co się teraz dzieje na skutek dawnej historii kolonialnej Francji to dobrze, czy źle. I chyba już nie ma wpółczesnego francuskiego filmu, w którym nie pojawiłby się jakiś emigrant, najczęściej Arab lub Murzyn albo imigrancki wątek. Przejdźmy więc do komedii, którą jak kto woli, można potraktować jako satyrę na rasizm - idący w obie strony.

Główne postacie to bogate francuskie małżeństwo - notariusz Claude Verneuil (gość wygląda jak Blake Carrington ze słynnej "Dynastii" :D ) i jego żona Marie. Są gorliwymi katolikami o poglądach konserwatywnych i nacjonalistycznych. Marzą o tym aby ich cztery córki, też znalazły sobie mężów Francuzów, koniecznie białych i katolików. Wierzą, że tak się stanie, bo przecież "dobrze je wychowali".

Jednak jest taka życiowa prawda - nigdy nie oczekuj i nie wyobrażaj sobie za dużo kiedy ostateczna decyzja należy do innych. Trzy córki po kolei decydują się poślubić Araba, Żyda i Chińczyka.

Rodzice pogodzili się wprawdzie z tym faktem, ale bardzo ciężko go znoszą. Trudno im to wszystko zaakceptować. Począwszy od odmiennej kulturowo kuchni po sposoby wychowywania wnuków, które dostają nie-francuskie imiona, chłopcy poddawani są rytuałom takim jak obrzezanie, przedstawia im się odmienny obraz Jezusa a ich wygląd nie jest typowo europejski. Claude i Marie przede wszystkim czują ogromny wstyd co inni o nich pomyślą. Boją się o swoją reputację. Pewnie dlatego nie zaprosili swoich gości na śluby córek. Są spięci, bo wszyscy się na nich gapią kiedy rodzinka w komplecie daje się namówić na pójście do kościoła na pasterkę. Marie jest głupio przed księdzem, który sam jest śmieszny i jednak okazuje się wogóle nie brać tego na poważnie. Macha na to ręką ze świadomością, że świat się zmienia.

Dodatkowo problem mają zięciowie. Mimo francuskiego obywatelstwa wyznają inne religie, są innej rasy i inaczej wychowani a muszą ze sobą koegzystować. Sami mają wobec siebie uprzedzenia.  Otoczenie uważa ich za "zakręconą rodzinę". Są świadomi, że taką właśnie są.

Efektem tego jest rosnące napięcie i wybuchające konflikty. Dla bohaterów filmu bardzo poważne, bo wpędzające Marie w depresję. Natomiast dla widza są one sporą dawką dobrej zabawy. Sama nie mogłam spokojnie usiedzieć, co chwila wybuchając głośnym śmiechem.

Na szczęście wiele sporów udaje im się załagodzic. Zazwyczaj pod wpływem kieliszka, aby było jeszcze śmieszniej. Każdy z każdym dąży do porozumienia. Zięciowie w końcu stają się swoimi najlepszymi kolegami. W momencie kiedy wszystko wydaje się iść w dobrym kierunku, w rodzinie następuje kolejny przełom.

Claude i Marie wciąż pokładają ostatnią nadzieję w najmłodszej córce Laure. Może ona znajdzie sobie rodowitego Francuza, katolika i weźmie z nim ślub kościelny, a nie tak jak jej siostry - cywilny.

Wkrótce Laure informuje ich o swoich zaręczynach. Rodzice są w siódmym niebie, bo córka potwierdza, że chłopak jest katolikiem a do tego ma na imię Charles jak Charles de Gaulle. Są pewni, że wreszcie reputacja rodziny jest uratowana.

Ich nadzieja pryska jak bańka, gdy wychodzi na jaw, że Charles jest... czarny.

I znowu! Tylko tego brakowało, czego kompketnie się nie spodziewali. Są w szoku, bo ich rodzina już nigdy nie będzie "normalna". Wiedziałam, że po pierwszym spotkaniu Claude i Marie z Charsem padną słowa, będące tytułem filmu. W innych językach brzmi on też tak: Dobry Boże, co myśmy zrobiliMyśleli, że dali córkom dobry przykład a tymczasem pic na wodę. Dochodzi obwinianie samych siebie (czego doświadcza niejeden rodzic) kiedy oczekiwania zostały niespełnione. Gdzie popełnili błąd? A może to po prostu miłość nie wybiera i nie rozróżnia kolorów.



Wszyscy bohaterowie, w tym sami zainteresowani zdają sobie sprawę z tej całej sytuacji, z nikłych nadziei Claude, z jego ukrytego głęboko rasizmu mimo chęci bycia tolerancyjnym. Wybuchają kolejne kłótnie. Nawet ci co dotychczas byli po stronie multikulturowej rodzinki stają się przeszkodzić nowemu związkowi by uratować Marie od depresji. W końcu się godzą z faktem i z żartem przyjmują to, że teraz mają w rodzinie wszystkie kultury i kolory w komplecie.

Rozpoczynają się przygotowania do ślubu (przynajmniej kościelnego) a przede wszystkim organizacji spotkania obu rodzin. Do domu Verneuila wkraczają tradycje prosto z czarnej Afryki. I tutaj mamy kolejne wyzwanie dla bohaterów i powody do śmiechu dla widza.

Stanowczy i surowy ojciec Charlesa okazuje się być tak samo uprzedzony co ojciec Laure a nawet bardziej. Punktem kulminacyjnym filmu jest konfrontacja jednego z drugim. Co z tego męskiego spotkania wyniknie? Nie będę wszystkiego zdradzać, ale okaże się ono pełne zwrotów akcji, a to co obu panów dzieliło zdoła ich połączyć. Warto po prostu zobaczyć film.

W jednej z recenzji ktoś słusznie zauważył, że mało uwagi poświęcono samym córkm i np. ich kłótniom z mężami na tle kulturowym, które w praktyce są nieuniknione. Dziewczyny są mało wyrazistymi postaciami. Stoją raczej z boku i z ironią przyglądają się cyrkom jakie odstawiają ich rodzice i zięciowie. Czasem próbujac im zapobiedz. Może dlatego, że poszły na kompromis. Może znalazły ze swoimi mężami jakieś podobieństwa w charakterach przewyższające wszelkie różnice. Też tak bywa.

A może dlatego, głównym zapalnikiem w związkach mieszanych są nie same pary, tylko ich rodziny. I jest tak we wszystkich krajach świata. To one stoją na straży swojej tożsamości, tradycji, religii i mają poczucie misji bronienia i przekazania tych wartości następnym pokoleniom. Aż tu nagle ich dziecko wiąże się z kimś z innej bajki i cały łańcuch „czystości” danej kultury zostaje zerwany.

Co jeszcze zwróciło moją uwagę to... kasa bohaterów. Spójrzmy, wszyscy są bardzo dobrze sytuowani. Zarówno rodzice, ich córki, jak i zięciowie - WSZYSCY, nikt nie ma problemów z kasą i nie jest od nikogo zależny. Jak w świecie z marzeń. Reprezentują prestiżowe i dobrze płatne zawody. Mamy tutaj, notariusza, adwokatów, dentystkę, dziennikarkę, malarkę, aktora, biznesmenów (choć wciąż poszukujących łatwego interesu z różnym skutkiem).

Dlaczego zwracam na to uwagę? Bo to odróżnia film od rzeczywistości. Dla wielu rodziców najważniejsze jest to aby przyszły mąż ich córki był bogaty a przynajmniej miał stałą pracę. Kiedy tak jest, to nie ma znaczenia to czy jest młody, przystojny oraz to z jakiego kraju i jakiej kultury pochodzi. W przypadku mężów z filmu ten warunek jest spełniony. Dlatego dziwne, że Claude miał coś przeciwko tym małżeństwom. Przecież status społeczny ich córek nie obniżył się a przyszłość mają zapewnioną.

Bo w prawdziwym, życiu chyba byłaby większa tolerancja od zaraz, o ile facet ma kasę. W prawdziwym zyciu wiekszość ludzi nie ma tyle co rodzina Verneuil a przede wszystkim imigranci i ich potomkowie ledwo wiążą koniec z końcem. Choć sporo Żydów i Chińczyków ma się bardzo dobrze. A z Arabami i Murzynami różnie bywa.

Kiedy córka chce za takiego wyjść, to rodzice najpierw martwią się tym czy będzie miała z nim stabilną przyszłość. Czy facet będzie zaradny i czy nie zmarnuje sobie z nim życia przez problemy z brakiem pieniędzy i szans, a nie z inną kulturą.

Nawet rodzina Charlesa jest ustawiona. To nie to samo co "Biała Masajka". Więc czym się ten ojciec Laure martwi? Spodziewałam się, że będzie pochodzić z biednej afrykańskiej wioski. Jego matka będzie chodzić kilka kilometrów po wodę. Tymczasem nie żyją w lepiance a w normalnym domu z internetem. Ich poziom życia jest taki jak europejskiej klasy średniej. Ale w przypadku Afryki może tak w filmie być celowo. Bo nie wszyscy czrni Afrykańczycy żyją biednie i są dzicy. Oni też mają normalne domy, samochody i ciuchy, stać ich na to co trzeba. Nie chcą też aby ich stereotypowo przedstawiano, nawet jak większość z nich jest w gorszej sytuacji.

Może reżyser zidealizował świat bohaterów i ich kasy po to aby sprowokować skojarzenie z amerykańskimi komediami, do których widz jest przyzwyczajony. Albo by nie komplikować, musiał odsunąć problemy finansowe by podkreślić te o których jest film, czli kulturowe i religijne.  Wbrew tego uważam, że czwórka zięciów z filmu oprócz posiadania kasy jest też świetnie "zeuropeizowana". Tymczasem prawdziwym imigrantom przeciwnicy multi-kulti zarzucają, że nie chcą się asymilować i przyjeżdzają do Europy po socjal.

Więc po raz kolejny zapytam: "O co temu Claude chodzi?"

Ogólnie film jest o byciu na rozdrożu. Czy wytrwale stać przy swojej kulturze, dbając o jej "czystość", by nie straciła swojego znaczenia wobec innych? Czy w imię tolerancji pozwolić na pewne "odchylenie" wprowadzając nowe i jednocześnie nierozumiane tradycje. 


Wszystko to jest w naszych głowach. Kiedy je otworzymy, to życie okaże się łatwiejsze, a relacje pełniejsze i bardziej przyjazne. Oczywiście muszą dokonać tego obie strony, zarówno nasza jak i ta inna - zrozumieć, że jesteśmy równi ale i różni.

W dużej mierze zależy to od danej sytuacji i osoby. Może oliwa wogóle nie miesza się z wodą, ale za to cappuchino z mlekiem doskonale.

Tytuł filmu z innych językach (Boże, każdy inaczej!) jakby ktoś szukał:
  • Polski - Za jakie grzechy, dobry Boże?
  • Francuski - Qu'est-ce qu'on a fait au Bon Dieu?
  • Angielski - Serial (Bad) Weddings
  • Hiszpański - Dios mío, ¿pero qué te hemos hecho?
  • Niemiecki – Monsieur Claude und seine Töchter

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Disqus - Kuskus, czyli Zapraszam na Feedback ;)