poniedziałek, 13 lipca 2015

Projekt wakacyjny. Po bieszczadzkich szlakach w stronę Chaty Socjologa

Ten post powstał w ramach projektu wakacyjnego Klubu Polki na Obczyźnie wspierającego inicjatywę Przemka. Będzie on poświęcony pewnemu wyjątkowemu miejscu w polskich górach. Odwiedziłam je w wakacje 2004 r. dokładnie miesiąc przed moim wyjazdem do Hiszpanii i pierwszym lotem samolotem. Pewnie dlatego tak dobrze je pamiętam. Dlatego o nim piszę mimo, że pochodzę z zachodniopomorskiego. Wywarło na mnie ogromne wrażenie i dostarczyło dreszczyka mega-emocji. Będzie to wspomnienie mojej wycieczki w Bieszczady. O tym jak wędrując sobie po górach dniem i... nocą trafiliśmy do kultowej Chaty Socjologa na Otrycie, zupełnie nie spodziewając się co tam zastaniemy.

Projekt wakacyjny. Po bieszczadzkich szlakach w stronę Chaty Socjologa

Dlaczego akurat Bieszczady? Bo to góry dzikie, tajemnicze, odludne, tam gdzie się kończy świat. Mnie jako osobę znad morza zawsze ciągnęło w przeciwną stronę, czyli do gór. Wspólny tygodniowy wyjazd zaproponował mi kolega – wielki fan zespołu punk-rockowego KSU z Ustrzyk Dolnych. Ta grupa ostrego brzmienia w swoich utworach doskonale oddawała klimat Bieszczad, na które kolega się nakręcił. Chciał na własne oczy zobaczyć miejsca o których śpiewają.

Przecięliśmy Polskę po przekątnej jadąc ponad 16 godzin autem z Koszalina do wioski Ustrzyki Górne. Co ciekawe w drodze zrobiliśmy wiele dobrych uczynków - zabieraliśmy każdego napotkanego autostopowicza. Na całej tej trasie przewinęło się ich przez nasze auto prawie dycha.

Chcieliśmy aby nasz wyjazd był na kieszeń, więc szukaliśmy miejsca noclegowego gdzie warunki nie będą miały znaczenia. Zresztą im bardziej ekstremalne tym większa przygoda i ciekawsze wspomnienia. Przecież cały dzień mamy chodzić po górach.

Na noc wjechaliśmy do Ustrzyk Górnych i od razu powitała nas impreza, która z sąsiedniej drewnianej karczmy „Bar u Rzeźbiarza” przeniosła się na jezdnie, przez co zatrzymała nas. Zachęceni wkręcilismy się i postanowiliśmy w tej karczmie przenocować. Spać można tam było we wspólnej dla wszystkich gości sypailni na poddaszu, na materacach, gdzie własny spiwór był niezbędny. Trzeba było zapomnieć o łazience. Jedynym miejscem, w którym można było się „umyć” był zlew na zapleczu baru, tylko z zimną wodą. Ale co tam, nawet w takich warunkach potrafię się wypindrzyć.

Tak więc na górze był nocleg a na dole odbywały się imprezy do rana z piwem i lokalnymi potrawami takimi jak czarcie żarcie. Puszczano na nich muzykę alternatywną, głównie country, blues czy punkrock. Dla kolegi nie mogło zabraknąć jego ulubionej kapeli.

Mimo, że bieszczadzkie połoniny prosiły nas byśmy po nich poszli, byliśmy uziemieni w Ustrzykach przez dwa dni. Powodem była pogoda co nagle się popsuła. Siedzieliśmy przy stole, piliśmy piwo z nowo poznanymi ludzmi. Co nas zaskoczyło wsród nich było parę cudzoziemców. Czekaliśmy aż się wypogodzi. W momencie czekania karczma puszczała bluesa czy spokojne piosenki o bieszczadzkich aniołach, w sam raz do słuchania przy piwie. Trzeciego dnia wyszło słońce więc ruszyliśmy w góry. Zabraliśmy śpiwory, prowiant, aparaty i inne niezbędne rzeczy. Samochód zostawiliśmy na parkingu karczmy. Wrócimy po niego później.

Projekt wakacyjny. Po bieszczadzkich szlakach w stronę Chaty Socjologa

Słońce zachodziło nad Tarnicą

Na rozgrzewkę wybrałam pójście na najwyższy szczyt Bieszczad czyli Tarnicę (1346 m.n.p.m.). Jak na dzikie Bieszczady jest ona dość znana, jest trasą bardziej uczęszczaną. Z Ustrzyk Górnych prowadzi na nią czerwony szlak. Rozeznamy się w terenie i podejmiemy decyzje gdzie idziemy dalej. Jednak nie udało nam się wyruszyć bardzo wcześnie rano. Zrobiliśmy to dopiero po obiedzie. Zakładaliśmy, że damy radę.

Projekt wakacyjny. Szlak na Tarnicę
Projekt wakacyjny. Szlak na Tarnicę

Uwielbiam chodzić po górach więc wspinanie było dla mnie sama przyjemnością. Ogromne wrażenie zrobiła na mnie mroczna puszcza przez którą biegł szlak. Rozłożyste drzewa na grubych sękatych pniach, których korony stworzyły gęsty dach nad nami. Krajobraz był jak las Fangorn z „Władcy Pierścieni”. Przyroda wyglądała niezwykle bajkowo ale jednocześnie tajemniczo i niepokojąco. Zaczęła pracować moja wyobraźnia. Wtedy pomyślałam, że przecież w Bieszczadach żyją niedźwiedzie. Zrobiłam się bardziej czujna i poważna. Przyznam się, bardzo boję się tego co naprawdę może zrobić krzywdę. Byliśmy we dwoje, ja i kolega, to mnie uspokajało. Ale podziwiałam za odwagę innych mijanych turystów, którzy samotnie przedzierali się przez puszczę.

Projekt wakacyjny. Szlak na Tarnicę

W końcu wyszliśmy z lasu na połoniny – czyli rozległe łąki na szczytach gór. KSU śpiewali, że są one uczesane przez wiatry i widzimy, że wszystko się zgadza. Wdoki były niesamowite. Weszliśmy na samą Tarnicę, na której stoi wysoki metalowy krzyż. Tutaj było dość sporo turystów. Ale kolega stwierdził, że powinniśmy następnym razem iść w miejsce bardziej dzikie, takie „prawdziwie bieszczadzkie”.

Projekt wakacyjny. Szlak na Tarnicę

Nadszedł czas aby zejść ze szczytu. Nie byliśmy jeszcze pewni gdzie nocujemy. Po prostu rzuciliśmy okiem na mapę by znaleźć najblizsze wioski. Po jednej stronie Tarnicy było Wołosate a po drugiej Muczne. Padła decyzja, że idziemy do Muczne. Aby tam dotrzeć musieliśmy porzejść przez Przełęcz Goprowską, najpierw ostro z górki a potem pod górkę na szczyt Krzemień. Od niego zaczynał się niebieski szlak prowadzący po szczytach gór. Z mapy wynikało, że kawałek dalej powinno być zejście zółtym szlakiem prosto do Mucznego. Ale jak to bywa – na mapie wszystko wydaje się takie małe i wszędzie jest blisko. A wrzeczywistości te same odcinki trasy są ogromne. No i dopiero teraz się zaczęło...

Bieszczady. Szlak przez Przełęcz Goprowską

Wchodziliśmy na jedną górkę z nadzieją, że za nią będzie ten szlak w dół. Tymczasem, za nią była jeszcze jedna góra a za nią następna. I tak non stop, wchodziliśmy na górę, potem w przełęcz i potem znów pod górkę. Tak, wiem, że góry to wyzwanie, mierzenie się z własnymi słabościami, ale chciałam aby to już się skończyło. I słusznie. Bo słońce już zachodziło, a my cały czas szliśmy po tych szczytach, podczas gdy powinniśmy już być dawno na dole. Wielki plus to to, że widok był niesamowity – zachód słońca nad Bieszczadami. Jednocześnie zachwycał, bo był piękny i niepokoił bo było już późno.

Bieszczady. Szlak Tarnica - Muczne

Czego boi się Dorkita w mrocznej puszczy

W końcu dotarliśmy do żółtego szlaku na Muczne. Cieszyliśmy się, ale wciąż najtrudniejsze było przed nami. Prowadził on przez gęsty las. W tym momencie zapadł zmierzch. Co mamy robić, przecież nie zostaniemy tutaj. Musimy iść, nie ma innego wyboru. Normalnie czekała nas nocna przeprawa przez las.

Włosy stawały mi dęba. Mieliśmy latarkę, ale oszczędzaliśmy baterie włączając ją co jakiś. Zresztą oczy przyzwyczaiły się do ciemności. Las był sosnowy z drzewami na wysokich pniach, widoczność była dość dobra. Ale to co mnie straszyło, to myśl o niedźwiedziach, które mogą gdzieś się czaić. W końcu jest noc.

Bieszczady. Szlak Tarnica - Muczne

Kolega uspokajał mnie, że niedźwiedzie zazwyczaj trzymają się zdala od ludzi. Ale jednocześnie miał przy sobie myśliwski nóż w pogotowiu i mówił, mi że najbardziej obawia się tego, że w krytycznym momencie mogę spanikować. Więc są tu one czy nie? Stanowią dla nas zagrożenie? Nie ma to jak dostawać sprzeczne komunikaty! Dzięki bardzo! Niedźwiedzie to było jedyne czego się wtedy bałam, nic poza tym.

Puki idziemy starałam się zachować zimną krew. Niewiele się odzywałam. W myślach nuciłam sobie jakąś piosenkę, co działa na mnie bardzo uspokajająco w ryzykownych i niepewnych chwilach, których nie wiesz jaki będzie final. Większość drogi przeszliśmy w milczeniu, by nie robić hałasu i zachować czujność.

Ponownie nie mogłam się doczekać kiedy to się skończy. Kiedy wyjdę z tego lasu i bezpiecznie położę się spać. Tu było tak samo jak z wędrówka po szczytach. Już myślałam, że to koniec a okazywało się, że wciąż jest daleko i trzeba pokonać gorsze przeszkody. Druga połowa lasu z wysokich sosen przekształciło się w skupisko gęstych krzczorów, przez które trzeba było się przedzierać. Do tego cały szlak był pokryty błotem. Nie ma to jak w nocy, po ciemku włazić w krzaki, w których nie wiadomo co może siedzieć. Moje napięcie sięgnęło zenitu, serce miałam w przełyku a muzyka chodząca mi po głowie grała w myślach jeszcze głośniej.

Ucieszyłam się gdy usłyszałam dzwięki silnika, szczekanie psów i ludzkie głosy. To był znak, że jesteśmy na miejscu cali i zdrowi. Koszmar nocy w górach się skończył. Dotarliśmy do Mucznego. Ach, jaka ulga!

Wioska rzeczywiście niewielka, położona na polanie. Kilka domów i jeden hotel o nazwie „Pod Bukowym Berdem”. Nasza wyprawa ma być na kieszeń i tego się trzymamy. Chodziliśmy więc po domach pytając się, czy nie użyczą zbłąkanym turystom chociaż kawałka podłogi do spania. Podobno ludzie w górach są gościnni. Wszyscy odpowiedzieli „Nie”. Pozostało nam więc nic innego jak iść do tego hotelu. Przynajmniej będzie cisza spokój, normalne łóżko i łazienka z ciepłą wodą. Nadrobię to czego w Ustrzykach Górnych mi brakowało.

Zasypiając i myśląc jakiego miałam cykora obiecałam sobie, że nigdy więcej w górach nie zapuszczę się nocą w las.

Stukot młotka nad Otrytem

Następnego dnia stwierdziliśmy, że przez tamte deszczowe dni straciliśmy za dużo czasu siedząc w Ustrzykach. Wybierzmy się więc w jakieś konkretne miejsce, mało komercyjne z klimatem i duszą Bieszczad. Dla kolegi koniecznie musiało być jakieś z piosenek KSU. Wybór padł na pasmo górskie Otryt (896 m.n.p.m.), nad którym w jednym z utworków bandu „świecił Księżyc”. No dobra kolego, ale lepiej zaliczmy go za dnia!

Tym razem wyszliśmy wcześnie rano. Ruszyliśmy pieszo przez las. Pogoda dopisywała. Z Muczne dotarliśmy na drogę o nazwie Wielka Pętla Bieszczadzka. By szybciej dojechać na Otryt najpierw złapaliśmy autostop do najbliższego przystanku. Potem wsiedliśmy w autobus. Zatrzymaliśmy się w jednej z wiosek pod Otrytem. Nie pamiętam, która to była. Albo Dwernik albo Lutowiska.

Bieszczady. Szlak na Otryt

Gdy kolega zobaczył masyw Otrytu stwierdził, że robi wrażenie. Choć dla mnie z początku wyglądał zwyczajnie. Długa, niewysoka góra, cała zalesiona, łącznie ze szczytem. Taka jak wiele innych. Więc co my na niej będziemy robić. Tylko wejdziemy i zejdziemy? Będziemy znów oglądać lasy, w których nie wiadomo co się kryje. Patrząc na mapę zobaczyliśmy, że jest tam jakieś schronisko. I wtedy przypomniały się nam rozmowy z miejscowymi ludźmi, którzy opowiadali nam, że było kiedyś takie na Otrycie, ale spłonęło. Więc jak poszło z dymem, to znaczy, ze go nie ma – pomyślałam.

Okolica była pusta, we wsi cisza, czyli trafiliśmy w miejsce mało uczęszczane, tak jak marzył kolega. Jedyne co było słychać to niosące się echem stukanie młotka, jakby gdzieś coś budowali. Nie mogłam załapać skąd dochodziło, pewnie z jakiejś zagrody.

Znaleźliśmy szlak prowadzący na szczyt. Jeśli to był Dwernik to był on niebieski a jeśli Lutowiska to zielony. Droga,  utwardzona z ziemi była dość szeroka. Widać, że mogą tu wieżdżać samochody i traktory.

Bieszczady. Szlak na Otryt

Wtedy zaczęłam odkrywać, że to miejsce jednak coś w sobie ma. Piękna przyroda, dużo zieleni, do tego dobra pogoda i bardzo ciepło, że wszystko wychodziło na zewnątrz i wszystko było widać. Spotkaliśmy salamandrę a potem zaskrońca wygrzewających się na środku szlaku. Cały czas myślałam o niedźwiedziach, ale na szczęście był dzień.

Zaskakujące było to, że im bliżej byliśmy szczytu, tym głośniejsze było to stukanie młotka. Kiedy dotarliśmy wszystko się wyjaśniło. Weszliśmy na polanę. Naszym oczom ukazał się plac budowy, na którym wznoszono chatę z drewna. Miała już ona prawie gotowy spadzisty dach. Na jego szczycie siedzieli młodzi ludzie i przybijali deski. Kiedy nas zobaczyli, przerwali prace i zeszli by się przywitać.

Bieszczady. Odbudowa Chaty Socjologa na Otrycie

Należeli oni do Stowarzyszenia Klub Otrycki założonego przez studentów Instytutu Socjjologii Uniwersytetu Warszawskiego. Dlatego schronisko, które odbudowywali nazywa się Chata Socjologa, która już miała status miejsca niezwykłego i istniała od 1973 r. To niesamowite, że nie wiedząc o niej nic trafiliśmy akurat w bardzo ważny, a wrecz najważniejszy okres w całej jej historii – odbudowy po pożarze.

Odbudowa schroniska

Ludzie z Chaty Socjologa opowiedzieli, że stało się to w styczniu 2003 r. Otryt był cały zaśnieżony, na dworze zimno. Wtem nastąpiło uszkodzenie przewodu kominkowego, co natychmiast wywołało pożar. W Chacie przebywała wtedy jedna dziewczyna. Ewakuowała się i od razu zadzwoniła po pomoc do kolegów co byli na dole w wiosce. Normalnie jak na szczyt się idzie 40 min – 1 godz, tak oni wbiegli tam w 15 min. Było już za późno. Chata, ponieważ była z drewna, natychmiast się spaliła. Zachował się jedynie komin z cegły.

Klub Otrycki postanowił ją odbudować. Zebrał sponsorów i zabrał się do pracy. Kiedy my dotarliśmy na Otryt gotowa już mieli całą konstrukcję szkieletową łącznie z dachem.

Bieszczady. Odbudowa Chaty Socjologa na Otrycie

Gospodarze powiedzieli nam, że mimo nie skończonej Chaty, miejsce działa dalej jako schronisko. Mają tutaj nocleg w zastępstwie – bazę namiotowa dla turystów, czyli kemping dla tych z własnym namiotem, a dla tych bez wspólny namiot wojskowy na 24 osoby w którym na drewnianych płytach można spać w spiworze. A wszystko za 5 zł. Postanowiliśmy, że na tą noc zostajemy. Przede wszystkim wkręcamy się w pełne atrakcji życie otryckiej ekipy.

Bieszczady. Odbudowa Chaty Socjologa na Otrycie

Co nas tutaj czekało to m.in. pomoc na budowie. Noszenie desek, wchodzenie na dach po drabinie, wbijanie gwoździ itp. Ludzie mieli ustalone godziny pracy, podczas której była przerwa na obiad, na zjedzenie m.in. grochówki w wielkiego gara zawieszonego nad ogniskiem. W ten sposób też gotowano wodę na kawę i herbatę. Używano też butli gazowych. Mimo warunków polowych, braku wody, prądu da się zrobić wszystko co niezbędne.

Architekt przygotował drewnianą makietę jak Chata będzie wyglądać. Kiedy wspięłam się na dach zobaczyłam jak piękny jest z niej widok, że to miejsce jest doskonale aby uciec od wielkomiejskiego szumu, inspirować się i coś tworzyć. Nic dziwnego, że do Klubu należą także artyści. Podczas naszego pobytu została zakończona budowa dachu, zwieńczona wciąganiem wiechy.

Odbudowa Chaty Socjologa na Otrycie. Makieta chaty

Innym z zajęć było noszenie wody. Gdyż Chata nigdy nie miała kanalizacji. Tym zajmowałam się głównie ja. Chodziłam do pobliskiego źródła w lesie. Wykąpać można się było w strumyku, gdzie woda, jak to z gór była krystalicznie czysta. Ekipa przygotowała też specjalne ujęcie wodne. Za toaletę służyła oczywiście drewniana latryna z serduszkiem.

Bieszczady. Odbudowa Chaty Socjologa na Otrycie
Chata Socjologa na Otrycie. Woda

Miejsce to było otoczone niesamowitą przyrodą oraz niezwykłymi zjawiskami przedstawiającymi spotkanie człowieka z naturą. Na terenie Chaty można było spotkać krzyż wrośnięty w drzewo oraz zegar słoneczny na środku polany, pośród traw. W wolnych chwilach biegałam po polanie z aparatem i robiłam zdjęcia. Teraz pewnie nie mogłabym przestać. Wtedy nie było jeszcze iPhonów, nie miałam cyfrówki lecz lustrzankę analogową. Dlatego musiałam oszczędzać kliszę.

Zjawiska natury na Otrycie. Krzyż wrośnięty w drzewo

Co jakiś czas na Otryt przychodzili ludzie z końmi, które pozwalali nam dosiadać. Jeśli chodzi o przyrodę byłam świadkiem jak zaskroniec złapał żabę grubszą od siebie i pożarł ją w całości. Już miałam wziąć patyka, by pogonić go i uratować żabę. Jednak powstrzymała mnie jedna z dziewczyn z klubu, twierdząc, że nic nie zrobię bo taki kolej rzeczy. Więc obserwowałam wszystko od początku do końca.

Bieszczady. Konie na Otrycie

Noc na Otrycie też była niesamowita. Tak samo jak wody w chacie nigdy nie było i nie będzie prądu. Oświetlaliśmy sobie świecami, latarkami lub lampami z własnym akumulatorem. Budowniczowie Chaty Socjologa pracowali nawet w nocy. By mieć wolne ręce zakładali sobie „czołówki” czyli lampki zapinane paskiem na głowie.

Po robocie było oczywiście ognisko w osobnej wiecie, służącej też za magazyn. Było piwo, kiełbaski i gitara. Był to czas nawiązywania nowych znajomości, śmiechu i zabawy. Dookoła był ciemny las i grały świerszcze. Spoglądając w tą ciemność pomyślałam o bieszczadzkich niedźwiedziach, po czym znów ogarnął mnie niepokój. Zapytałam się więc o nie osoby z Klubu.

Niedźwiedzie w Bieszczadach

5 misiów otryckich

Powiedziano mi, że w tej chwili na Otrycie mieszka 5 miśków. Zapytałam czy były z nimi jakieś spotkania bliskiego stopnia. Odpowiedzieli, że dotychczas nic złego się nie wydarzyło, ale miały miejsce chwile grozy. Kiedyś niedźwiedzie założyły sobie gawrę w pobliżu szlaku. Ale obecnie się z niej wyniosły. Wskazano mi mniej więcej gdzie to jest a ja sobie przypomniałam, że idąc na Otryt dokładnie tam przechodziliśmy. Pomyślałam sobie o nowo przybyłych turystach, którzy o tym nie wiedzieli.

Innym razem dwie dziewczyny wchodziły na szczyt. Nagle zauważyły w głębi lasu małego niedźwiadka. Więc po cichu i jak najszybciej musiały się stąd zmyć zanim przyjdzie mama misiowa. Bo to oznaczałoby atak, tylko dlatego, że sie tu jest.

Spytałam się też czy podchodzą pod Chatę. Okazuje się, że może nie zawsze ale to jest możliwe. Całkiem niedawno pewnej nocy niedźwiedź przeszedł pomiędzy namiotami, w których spali turyści.

Znowu obudził się we mnie ten sam niepokój co po nocnym zejściu z Tarnicy, może nawet jeszcze większy. Postanowiłam, że nie będę za bardzo oddalać się od grupy, szczególnie w nocy. Odtąd wolałam już np. by ktoś poszedł ze mną po wodę. Tak, aby pomóc mi dźwigać. Lecz w rzeczyzwistości dałabym radę sama, bo chodziło o coś innego. Bo ja lubię wyzwania, wysiłek i przygodę, ale miśków to się boję. I pewnie nie tylko ja, skoro inni też starają się być ostrożni.

Księżyc nad Otrytem

Gdy skończyła się impreza, poszliśmy spać do zbiorowego namiotu. Szczerze, nie spałam dobrze. Raz, że twardo i chłodno a dwa - moje wyobrażenia i lęki. Drzwi od namiotu można było zapiąć tylko na zamek błyskawiczny. Ale jakby ktoś się uparł to dałby radę prześlizgnąć się pod nimi albo je nawet rozerwać. Pogoda na noc chyba się trochę popsuła, wiał silny wiatr, cały namiot aż huczał. Dużo nas nie było, chyba tylko 5 osób na ogromny namiot. Reszta ulokowała się we własnych mniejszych na polu biwakowym. Więc to za mała grupa by czuć się raźniej. Kolega spał z nożem myśliwskim na wierzchu, wbitym obok w drewnianą płytę, gotowym by w każdej chwili użyć. Kiedy byłam na granicy snu widziałam, jak ktoś z nas wychodził z namiotu by coś sprawdzić, bo niby coś usłyszał jakieś odgłosy na zewnątrz. Wychodząc zapominał zasunąć zamka w drzwiach, i wracał po dość długim czasie.

Następnego dnia odkryto, że siatka z kiełbasą, która wisiała we wiecie jest pusta i porwana. Pierwsze podejrzenie, to to, że musiało być to jakieś zwierzę. Niedzwiedź – pomyślałam. Z drugiej strony dlaczego nie mogli oni zabezpieczyć tej kielbasy, schowaę jej głębiej zamiast zostawiać na widoku. Po chwili przybłąkał się do nas jakiś duży pies. Był bardzo przyjazny, merdał ogonem, nie szczekał na nas. Byl cały czarny a sierść miał kręconą. Wyglądał niczym bieszczadzki Bies, czyli diabeł. Niektórzy myśleli, że pewnie to on jest winowajacą.

Bieszczady. Konie na Otrycie

Ja i kolega planowaliśmy iść dalej. On miał ambicje by dotrzeć do Sokolików na granicy z Ukrainą. Bo tam świat się kończy a dalej tylko las. Jednak oczarowani klimatem Otrytu i Chaty Socjologa postanowiliśmy zostać tu kolejny dzień. W tym czasie doszli do nas jeszcze inni turyści, co odkryli to miejsce i chcieli spędzić tu wiecej czasu. Utworzyła się większa grupa, zupełnie nowych ludzi idealna do pomocy przy budowie i do wieczornej imprezy.

Odbudowa Chaty Socjologa na Otrycie.

Po południu stwierdzono, że na zabawę mamy za mało żarcia (jak wiecie, w nocy kielbasę coś nam zjadło) oraz piwa ;) . Przydałoby się aby ktoś na ochotnika zszedł na dół do wioski, do sklepu i zrobił zakupy. Zgłosił się jeden chłopak z nowej grupy turystów. Ale nie chciał iść sam. Potrzebny był jeszcze ktoś.

Zgłosiłam się ja!!! Nie mogłam sama sobie uwierzyć dlaczego. Przecież była 18:00. Spacer w obie strony to min. 1,5 godz. Istniało ogromne ryzyko, że nie zdążymy wrócić przed zachodem słońca i w lesie zastanie nas zmrok. Robiłam dokładnie to, co trzy dni temu obiecałam, że nigdy więcej. W sumie miałam na to ochotę by się przejść, ale okazała się ona większa niż mój strach przed niedźwiedziami. Poza tym siedząc przy ognisku, wśród znanych i mniej znanych ludzi, słuchając ich rozmów nachodziły mnie myśli egzystencjalne, myśli o pewnych osobach, o moich relacjach i o tym kim naprawdę jestem i czego chcę. Wiecie, tak podczas wycieczek bywa. W obliczu tych przemyśleń narodziła się potrzeba, pokazania, że jestem z tych osób co kiedy trzeba potrafią ruszyć cztery litery. Wewnętrzny dialog popchnął mnie do tego czynu. Było za późno by się wycofać.

Dobra, ja idę z tobą! – powiedziałam temu chłopakowi i ruszyliśmy w dół przez las do Dwernika, bo tam jest wiejski sklep. W drodze podczas wspólnych rozmów wyznałam mu, że tu ponoć są niedźwiedzie a on na to, że się ich nie boi. Mówiłam mu, byśmy się pospieszyli, bo zaraz zapadnie zmierzch. On na to, że jemu obojętne czy idzie w górach dniem czy noca i ze z nim nie mam się czego bać. Był zresztą w bardzo dobrym humorze.

Wielka stopa

Zeszliśmy do wioski. Znaleźliśmy sklepik bardzo blisko szlaku prowadzącego na Otryt. Zrobienie zakupów zajęło nam dosłownie kilka minut. Zapakowaliśmy wszystko w plecaki w ruszyliśmy w drogę powrotną.

Szybko doszliśmy do miejsca od którego zaczyna się droga pod górkę. Wyglądało to tak, że zaczyna się ono lasem, szlak wygląda jak wejście w tunel drzew. W tym momencie słońce zaczęło już zachodzić. A w lesie zrobiło się ciemno. Stanęliśmy tak na przeciwko i pomyślałam „Widzisz, chciałaś to masz – powtórkę z rozrywki”. Nie było innego wyboru, trzeba było wchodzić, bo na górze wygłodniali i spragnieni zanjomi czekali na dostawę. Wspierana przez nowego kolegę wzięłam głęboki oddech i ruszyliśmy w ciemność.

Ja szłam przodem a on za mną. Tak samo jak wtedy, zamilkłam, nuciłam w myślach jakąś piosenkę., przyzwyczajałam wzrok do ciemności. Resztki dnia oświetlały szlak wpadając przez dziury pomiędzy gałęziami. Jeszcze byliśmy na początku szlaku a zobaczyłam coś co sprawiło, że czas się nagle zatrzymał – odcisk łapy niedźwiedzia!

Odcisk łapy niedźwiedzia


Przecież byliśmy tutaj zaledwie 15 min temu! Wcześniej tego śladu nie było. Zagrożenie stało się faktem. Misie tu są i na dodatek całkiem blisko. Nic nie mówiąc dałam kroka przez ten ślad. Pełen entuzjazmu kolega zawołał do mnie „Widziałaś to!?”. Tak tak, widziałam i wolę nie komentować. Wiedziałm jednak, że muszę być odważna i dotrzeć na miejsce. W końcu odwaga to nie jest brak strachu lecz działanie pomimo niego.

W lesie zrobiło się już tak ciemno, że nic nie było widać. Włożyliśmy na głowę czołówki pożyczone od ekipy otryckiej i mogliśmy sobie oświetlić drogę. Mineliśmy to miejsce gdzie pomoć była gawra niedźwiedzia – jaskinia ukryta pod wielkim korzeniem. W drodze udało mi się w miarę rozluźnić, wdac się we wspólne żarty. Jednak cały czas się rozglądałam i nasłuchiwałam. Chyba trochę pomyliliśmy drogę i wdepneliśmy w błoto. Ale do celu prowadziły nas odgłosy stukania młotków. Bo ludzie odbudowywali Chatę także o zmroku z latarkami. Tak samo jak wtedy, nie mogłam doczekać się kiedy to się skończy. Wrażenia podobne do tych co towarzyszyły mi w drodze do Muczne.

No i udało się, dotarliśmy na miejsce. W ciemności ujrzeliśmy tlące się ognisko oraz lampki na dachu Chaty tych co jeszcze kończyli pracę. I wiecie co, mimo strachu i zobaczenia tej niedźwiedziej łapy byłam z siebie dumna. Z tego, że to zrobiłam i że wyszłam z tego cało. Tak już jest, że stres towarzyszący podczas realnego niebezpieczeństwa działa na nas pozytywnie. Po wszystkim czujemy się świetnie. Choć się cała trzęsłam to z entuzjazmem opowiadałam innym co widziałam. Bo nie każdy ma takie szczęście by widzieć nocą w lesie odcisk misiej łapy – w tym samym miejscu 15 min później. Choć dla otryckiej ekipy to pewnie normalka.

Jeszcze bardziej ucieszyła się cała reszta bo jedzenie i piwo dotarło na czas. Każdy z nas zasłużył na nagrodę po dobrze wykonanej pracy, czy to na budowie czy przy jakimkolwiek wyzwaniu. Piliśmy zdrowie Chaty Socjologa, aby jak najszybciej została odbudowana, służyła turystom za schronienie oraz – jak zakładało stowarzyszenie – by była alternatywnym miejscem kultury i wielu możliwości, miejscem spotkań, nawiązywania znajomości, wyrażania siebie i robienia w niej tego na co się ma ochotę.

Chata Socjologa na Otrycie. Wiata

Odrodzenie Chaty Socjologa z popiołów

Nadszedł jednak czas by się pożegnać, opuścić Otryt, dojechać do Ustrzyk Górnych po auto i wyruszyć w drogę powrotną. Ale Bieszczady a zwłaszcza to co przeżyliśmy w rodzącej się na nowo Chacie Socjologa pozostanie na długo w pamięci. Uważam, że nasza wycieczka była super. Nie udało nam się być wszędzie bo na dłużej pozostawaliśmy w jednym miejscu. A może było ono tego warte bo kilka godzin, jeden dzień to za mało by tego zasmakować. Kolega czuł się naprawdę spełniony. Przekonał się, że Bieszczady są dokładnie takie jak w piosenkach KSU. W drodze powrotnej non stop puszczał ich płyty. Nie chciał się rozstawać z górami.

Bieszczady. Natura

Wiedziałam, że mi też tego miejsca będzie brakować. Miałam nawet wrażenie, że to się skończyło i nie wiem kiedy coś podobnego zobaczę. Jednak miesiąc później wyjechałam do Hiszpanii, potem odwiedziłam Maroko gdzie również poznałam zupełnie inne miejsca warte uwagi. Dlatego nie musiałam obawiać się, że nastał koniec takich przeżyć.

Przez kolejne lata przez Internet a przede wszystkim przez FB śledziliśmy dalsze losy Chaty Socjologa. W sieci można znaleźć sporo dokumentów na jej temat. O historii sprzed pożaru oraz z czasów budowy. Niesamowicie jest móc czytać o czyms co sami widzieliśmy.

http://www.facebook.com/ChataSocjologa

Cztery miesiące po naszej wizycie Chata Socjologa została odbudowana. Od razu zaczęła normalnie funkcjonować, goszcząc turystów oraz zapewniając przestrzeń dla życia kulturalnego. Ekipa osiągnęła swój cel. Dwa lata temu otrycka Chata obchodziła swoje 40-lecie. Jest dużo bardziej znana, niż wtedy kiedy my tam byliśmy. Gości bardzo dużo turystów. Gdyż spotkam coraz więcej osób co o niej słyszały. Wielu także tam było.

Bieszczady. Odbudowa Chaty Socjologa na Otrycie

W Chacie Socjologa nadal nie ma wody, prądy i gazu. Więc mimo stabilniejszego dachu nad głową goście pewnie nadal muszą radzić sobie podobnie co wtedy my – palić świeczki i czołówki, gotować na ognisku oraz chodzić do lasu po wodę.

Z tego co widać Klub Otrycki rozwija swoją działalność  m.in. tym, że buduje obok Chaty obserwatorium astronomiczne. Będąc świadkiem tego jak poradzili sobie z odbudową schroniska, trzymam kciuki i wierzę, że z tym tak samo sobie poradzą. Sierpniowe niebo nocą nad Otrytem jest naprawde tego warte – tak mówi osoba co włóczyła się w Bieszczadach nocą po lesie.

Co do mojej obietnicy aby więcej nie ryzykować – chyba dalej jej nie dotrzymałam. Podobne napięcie i nucenie w myślach piosenek i oczekiwanie kiedy to się wreszcie skończy miałam np. podczas lotu samolotem. Na emigracji też był taki klimat co zmusił mnie do przejścia nocą w górach przez las. Jednak tam nie było niedźwiedzi, więc to dla mnie żaden problem. Zatem prawdziwy dreszczyk emocji jakiego dotychczas doświadczyłam to tylko w Bieszczadach. 

---
Wakacyjny projekt dedykujemy akcji "AUTOSTOPEM DLA HOSPICJUM" - Przemek Skokowski wyruszył autostopem z Gdańska na Antarktydę, by zebrać 100 tys. zł. na Fundusz Dzieci Osieroconych oraz na rzecz dzieci z Domowego Hospicjum dla dzieci im. ks. E. Dutkiewicza SAC w Gdańsku. 
Autostopem przez życie dla hospicjum
Na chwilę obecną brakuje 35 tys. Jeśli podoba Ci się nasz projekt, bardzo prosimy o wsparcie akcji dowolną kwotą. 

Więcej info: 




Zdjęcia: Archiwum Dorkity
Niedźwiedzie: fotolia.com

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Disqus - Kuskus, czyli Zapraszam na Feedback ;)