"Polecam Pani pojechać na Gibraltar, małpki zobaczyć." - powiedział do mnie sympatyczny 60-latek podczas spotkania w restauracji w rodzinnym mieście. Miałam wtedy prelekcje o Maroku i Hiszpanii pokazując zdjęcia. Miesiąc temu myślę sobie - fakt już dziesięć lat w Andaluzji a na Gibraltarze jeszcze nie byłam. Dotychczas na tą angielską skałę tylko patrzyłam z autostrady bądź z promu gdy wybierałam się do Afryki za morze. Za to wiem, że wielu Polaków jakoś tam ciągnie. Ciekawe dlaczego? Podjęłam decyzję, że to nadrabiam i... pojechałam. Oto wrażenia.
Wiedziałam, że wejdę na sam szczyt słynnej skały Upper Rock (426 m.n.p.m.). Najbardziej obawiałam się małp. Słyszałam, że skubane kradną jedzenie. To oczywiste aby ich nie prowokować, nie karmić i najlepiej nie trzymać nic na wierzchu, by nie widziały. Ale są bardzo inteligentne i wiedzą, że turysta nosi bułki w plecaku. Potrafią wskoczyć na człowieka, odpiąć mu torbę i wyjąć żarcie. O rety! A co jeśli gryzą i drapią, atakują Cię jeśli im nic nie dasz? Dlatego postanowiłam być ostrożna. Każdą kanapkę zapakowałam w oddzielną siatkę, nie wszystkie razem jak zawsze i osobno wsadziłam w plecak. Jeśli jakaś cwana małpa mi go otworzy i coś mi zapieprzy to chwyci pierwszą lepszą torbę, jedną z wielu. Coś zostanie i przynajmniej nie będę bez jedzenia.
Gdy rano wyjeżdżałam z Granady była piękna słoneczna pogoda. Ani jednej chmurki. Do tego listopad w tym roku wyjątkowo ciepły. Super, myślę sobie, bo pewnie z góry zobaczę całą cieślinę i oczywiście Maroko w tle. Choć tyle razy już je widziałam z dołu i nawet trzy razy do niego przepłynęłam.
Na miejscu wielkie zaskoczenie, bo nad gibraltarską skałą wisiała chmura. "Typowa angielska pogoda." - ktoś stwierdził. Racja, w końcu jaka inna miałaby być!
Gibraltar jak wiecie to zaledwie niewielki półwysep ze skałą. Jest brytyjski od 1713r. graniczy z hiszpańską miejscowością La Línea de la Concepción. Granica ta jest strefą neutralną, której Hiszpania nie uznaje. Odcinek ten jest szeroki na "więcej niż odległość dwóch strzałów armatnich między Hiszpanami a Brytyjczykami."
Jego całkowita powierzchnia to zaledwie 6,55 km2 o jednej z największych gęstości zaludnienia 4490 osób na km 2 a liczba ludności to ok 30 tys. Czyli dużo mniej niż mój rodzinny Koszalin.
Gibraltar jest członkiem UE. W Schengen ma członkostwo częściowe. Odwiedzający muszą okazać dokumenty. Ja zawsze mam trzy do wyboru: polski dowód, polski paszport i hiszpańską kartę rezydenta. Zawsze mam dylemat, który pokazać bo wszystkie są ok. ;) Rozmawiałam z osobą z kraju afrykańskiego, która była tylko na wizie do Hiszpanii i oczekująca na wydanie tarjeta de residencia. Myślała, że może przekroczyć granicę. Nie wpuścili jej. Chciała tak samo jak ja wejść na skałę. Niestety cały dzień zmuszona była czekać po stronie hiszpańskiej, aż jej znajomi co mieli papiery wrócą. Niezbyt przyjemne.
Po przejściu granicy wielkie zaskoczenie. Całą szerokość półwyspu przecina pas startowy lotniska. W sumie sprytny sposób Brytyjczyków na oddzielenie swojej enklawy od Hiszpanii.
Co zabawne to kiedy jakiś samolot startuje lub ląduje to zamykają szlaban. Piesi i samochody muszą czekać aż przeleci. By wejść na Gibraltar trzeba przejść przez ten pas, który jest bardzo szeroki. Dziwne uczucie, znajdujesz się w jego samym środku. Z niepokojem rozglądasz się na lewo, na prawo czy jakiś samolot nie wleci prosto w ciebie. Otwarta przestrzeń i wiatr, że przekraczasz granice z włosami jak czupiradło. Wybaczcie, że na fotkach wyglądam jak przez okno :P
Na dodatek tłum turystów co przeszedł granicę ślimaczy się przed Tobą przez całą Winston Churchill Avenue. Także w mieście non stop na kogoś wpadam. Dla mnie jako szybkochoda to niewygodne. Chcecie pospacerować - idźcie do parku!
Miasto faktycznie jest pełne angielskich symboli i angielskiego kiczu. Angielskie tablice, nazwy ulic, drogowskazy, reklamy, czerwone budki telefoniczne, w których ludzie się fotografują, skrzynki pocztowe. Nawet kostka brukowa w centrum bardziej angielska niż hiszpańska.
By przejść na światłach trzeba wcisnąć przycisk z napisem WAIT. Na szczęście ruch jest prawostronny więc nie musisz się obawiać w którą stronę patrzysz. Za to na pasach widnieje napis LOOK LEFT. Pewnie z myślą o Anglikach z wysp nauczonych patrzeć w prawo.
Robię sobie odpoczynek na głównym placu Grand Casamates Square pełnym kafejek. Przed chwilą był tu jakiś wiec polityczny i sprzątają scenę.
Przyglądam się ludziom, sporo Anglików ale też mieszanka religijno - kulturalna. Nagle można posłuchać angielskego i pogadać w nim. Bo w Hiszpanii poza kursem jest mało okazji. Nawet hiszpańscy pracownicy wolą gadać z Tobą po angielsku.
Potem idę się przejść głównym deptakiem Main Street. Przy okazji robię dobry uczynek wysyłając pocztówkę z Gibraltaru do Marty. Wysyłałam już jej z Granady. Teraz jestem w innym kraju, więc czemu by nie.
Gibraltar jest wolny od podatku VAT, dlatego większość osób pobiegło kupić alkohol. Na moje oko ceny podobne co w Granadzie, przynajmniej w restauracjach. Płacić można w na szczęście dwóch walutach: funtach gibraltarskich i w Euro. Jednak w menu sprytnie podają ceny tylko w funtach. Ty ledwo co wyszedłeś z Hiszpanii i odruchowo wydaje Ci się, że jest bardzo tanio. Zamawiasz obiad za 4,75... £ a potem płacisz ponad 7€.
Jeśli chodzi o telefon to łapie mnie roaming Gib Telecom. Cóż nie dzwonię i nie odbieram.
Zaglądam do katedry Cathedral of Saint Mary the Crowned z XVw. i zdaje się, że po raz pierwszy mam okazję posłuchać mszy po angielsku.
Moją uwagę zwraca też stary cmentarz Trafalgar Cementery. Niesamowite grobowe płyty pośród zieleni i ogólnie jego klimat. Wróciłam na niego wieczorem by porobić zdjęcia.
No dobra, nie przyjechałam ty by cały czas chodzić po mieście. Nie starczy mi czasu na odwiedzenie Mariny Queensway Quay (port jachtowy). Pora wspiąć się na Upper Rock... by małpki zobaczyć.
Możesz na dwa sposoby. Albo kolejką linową Cable Car albo po prostu z buta. Wybieram drugą opcję, bo tak planowałam.
Moja rodzina pojechała kiedyś na Gibraltar nastawiając się na kolejkę, która tego dnia... nie jeździła z powodu wiatru. Przez to wogóle nie byli na skale.
Dlatego lepiej liczyć na siebie. Zebrać wszystkie siły, ruszyć w górę i wytrzymać ból nóg. Dla mnie to nie problem. Ćwiczę, biegam, kocham góry, więc kondycję mam niezłą. Spacer w obie strony może zająć 3 godz. a do przejścia ma się ok 8 km.
Samiec zwinął od kogoś bagietkę i zaczą ją wcinać. Pojawienie się każdej małpy na trasie powoduje, że wszyscy ludzie zbiegają się dookoła niej z aparatami i komórkami. Widzisz w oddali tłum, wiesz, że to na pewno przez małpę.
Wyszła także małpia mama niosąca małą małpkę na plecach. Potem kawałkami bułki dzieliła się ze swoim małym.
W sumie dalej dużo małp nie spotkaliśmy. To pewnie przez pogodę. A jeśli tak to była to małpia rodzina. Może nawet dobrze, bo z niepokojem rozglądałam się czy z zarośli coś na mnie nie wyskoczy.
Jedna małpa rzeczywiście zwinęła pewnej osobie plecak. Na szczęście strażnicy parku Guardia de los Monos pomogła odzyskać.
Brytyjczycy wierzą, że jeżeli te małpy kiedykolwiek znikną z Gibraltaru, to Wlk. Brytania straci swoją enklawę. To legenda, którą traktują bardzo poważnie. Dlatego małpy te zwane magoty, jedyne żyjące w Europie na wolności znajdują się pod ścisłą ochroną. Ich karmienie jest zabronione i karane grzywną. Ale co z tego skoro one same żarcie od turystów wyrywają.
Wejście do parku na skale kosztuje symbolicznie 1€ lub 1£.
Betonowa droga na szczyt ciągnie się wśród zieleni, śródziemnomorskich sosen i fig. Niekiedy jest stroma, że samochody i motory które mogą tam wjechać bardzo się rozpędzają.
Z góry można podziwiać statki w zatoce Algeciras i Atlantyk. Widok niesamowity. Zwłaszcza, że nad nami wisiała chmura. Słońce było na dole i przebijało się przez chmury zostawiając na morzu smugi światła.
Na pytanie, czy z Gibraltaru da się zobaczyć Afrykę, Maroko? Nie ma żadnej gwarancji, że zobaczysz. Może tak a może nie. To zależy od pogody. Ja praktycznie nie widziałam.
Rzuciłam oko na Maroko, w stronę w którą powinno być widać. Zasłonięte było mgłą i jedynie niewyraźny kawałek wybrzeża się odsłaniał. Jak zrobisz zdjęcie, to nic na nim nie wyjdzie.
Ale dla mnie to bez znaczenia. By wcześniej zobaczyć nie musiałam wchodzić na skałę.
Ale dla mnie to bez znaczenia. By wcześniej zobaczyć nie musiałam wchodzić na skałę.
Po drodze można było zwiedzić jaskinie Las Cuevas de San Miguel, do których wstęp to ok 15€. Nie weszłam, bo moim celem był szczyt The Highest Point Peak.
W końcu na niego dotarłam. Na nim same skały i jakieś stare zniszczone obserwatorium, całkowicie zagrodzone. Po małpach ani śladu. A przecież w przewodnikach pokazują, że one na szczycie siedzą.
Wysokie urwisko było tak zamglone, że nie było widać co jest na dole. Na dodatek wiało, że chmury niosły się niczym para. Byłam już całkowicie z głową w chmurach czując się jakbym była u wrót Mordoru.
Ze szczytu można było zejść schodami. Są one dość strome, ale wyglądają bezpiecznie. Problem w tym, że przez mgłę wogóle nie było widać dokąd prowadzą. Prawdopodobnie w dół na plażę.
Zeszłam po nich kawałek, ale ze względu na słabą widoczność wróciłam się na górę. Ostatecznie zeszłam ze skały tą samą drogą, którą weszłam podziwiając zachód słońca i smugi światła przebijające się przez chmury nad nami.
Małp już więcej nie spotkałam. Ale potem dowiedziałam się, że mogłam pójść inną ścieżką i dotrzeć do miejsca gdzie wjeżdża kolejka linowa. Tam są budynki, taras widokowy, masa turystów oraz małp wchodzących ludziom na głowę.
Ostatecznie tam nie byłam, więc może następnym razem. Z komś komu nie chce się wchodzić z buta i namówi mnie na wjazd kolejką.
Na skale można zobaczyć też ruiny twierdzy arabskiej widoczne już z dołu z miasta. Natomiast w północnej części są tunele z czasów wojen i oblężeń Gibraltaru.
W poniedziałek na kursie angielskiego na pytanie "Tell me how did you spend your last weekend?" mogłam wszystkich zaskoczyć odpowiadając:
- "Last weekend I was (almost) in UK".
- "Really? But how?"
Zdjęcia: Dorkita
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Disqus - Kuskus, czyli Zapraszam na Feedback ;)