środa, 16 września 2015

Dwa marokańskie wesela. Część #2 - uroczystość pana młodego

Oto druga część gościnnej relacji Moniki z tradycyjnego marokańskiego wesela w Tangerze, na którym para młoda miała swoje wesela oddzielnie. Na oba z nich udało się jej załapać. Uroczystość w kobiecym gronie z dwoma krótkimi wystąpieniami panny młodej już się odbyła. Teraz czas na imprezę pana młodego, która była zupełnie inna.

Dwa marokańskie wesela. Część #2 - uroczystość pana młodego
Pan "zaparzacz" herbaty
Następnego dnia miała miejsce druga impreza, także w sali bankietowej, która zajmuje się organizacją wesel. Odbyła się ona w innej części miasta, tym razem bez panny młodej, za to z udziałem pana młodego. Sama sala była inna, o innym standardzie, trochę bardziej europejskim niż marokańskim, bo np. nie jadło się dłonią, a sztućcami.

Na dzień dobry wchodziło się do ogródka willi i chodniczkiem dochodziło do schodów, prowadzących na pierwsze piętro, na którym były salony. Na samym dole czekała na nas orkiestra złożona z kilku grajków (tym razem jedynie mężczyzn) z rozmaitymi typowymi marokańskimi trąbkami. Przyrywali oni na powitanie wszystkim nowym gościom. Stali po obu stronach chodniczka. Mój synek oczywiście się przeraził, bo muzyka była bardzo głośna, a same trąbki piszczące i mocno autentyczne.

Jeśli do tego wesela były dopuszczone jakieś kobiety, to tylko z najbliższej rodziny. Były tam kuzynki, siostry, mama pana młodego. Kobiety i mężczyzni zajęli miesjca w jednym salonie, ale w dwóch oddzielnych jej częściach. Wchodziło sie do jednej dużej sali, na lewo była część gdzie siadali panowie, a na prawo część gdzie siadały panie. De facto byliśmy w tej samej sali, ale oddzieleni przejściem.

Po środku siedział pan, który parzył marokańską herbatę. Można było do niego podchodzić po słodką herbatę z miętą górską, zaś sam pan „zaparzacz” zapraszał do robienia zdjęć. A my siedzieliśmy przy naszym stoliku i czekali. I znowu ludzie schodzili się bardzo, bardzo powoli.

Trzeba przyznać, że o tyle, o ile kobiety były bardzo ładnie ubrane w swe piękne kaftany, niektóre bardziej okazałe, niektóre bardziej skromne, tak panowie byli ubrani poniżej krytyki. Było kilka panów stosownie ubranych w spodnie wizytowe z koszulą z krótkim lub długim rękawem. Nie wymagam, żeby mieli marynarkę i krawat, bo sierpniowe marokańskie upały dawały się we znaki. Pan młody miał garnitur, koszulę, nie był pod krawatem. Ale wielu gości przyszło w... koszulce z krótkim rękawem, w bermudach i w klapkach. To było totalnym zaskoczeniem. Wszystkie komentowałyśmy te różnice...

Tym razem większość pań miała zakryte włosy. chyba, że normalnie na codzień się nie zasłaniają. Ale tu już tak nie było, żeby ktoś w trakcie imprezy odsłonił włosy, bo na sali byli mężczyźni.

Ze strony panny młodej było bardzo mało osób. Na jej ślubie było od nas maksymalnie 15 kobiet, a na ślubie pana młodego było ok. 10. Nie wiem do końca kto to był.

Ponieważ ta uroczystość była bardzo tradycyjna (według etyki religijnej), nie było już muzyki na żywo, poza panami grającymi na trąbkach na powitanie. Był DJ puszczający jakieś arabskie hity. W pewnym momencie kilka kobiet ze strony pana młodego zaczęło tańczyć, co nie do końca spodobało się wszystkim tradycyjnym panom. Niektórzy pewnie nie mieli nic przeciwko, ale niestety nie wszyscy. Na prośbę tradycyjnych panów… ustawiono parawan, co się nie spodobało tańczącym kobietom. Poprosiły więc, by parawan usunąć i stwierdziły, że nie będą tańczyć.

Wesele pana młodego było kompletnie inne. Podczas gdy na pierwszej imprezie wyszalałyśmy się i wytańczyłyśmy w damskim gronie, na drugiej imprezie w zasadzie żadnych tańców nie było, z powodu niechęci kilku tradycyjnych panów.

Podawano nam od czasu do czasu jakieś ciasteczka. Kelnerzy obchodzili salę z tacami i dość często coś rozdawali. Picie, słodkości... Plus słodka herbatka od pana siedzącego pośrodku sali. A pan młody cały czas wyczekiwał i witał nowych gości przy drzwiach, obok muzyków z piszczącymi trąbkami.

Kiedy zeszli się już wszyscy goście i usiedli przy stołach, pan młody również siadł z nimi do stołu. Nie w jakimś wyznaczonym miejscu. Zasiadł sobie obok przyjaciół i razem z nimi jadł kolację. Czasami przechodził z jednego stolika do drugiego.

Na weselu panny młodej wyglądało to zupełnie inaczej, bo ona na swojej uroczystości się tylko dwa razy pojawiła. I to na krótko. A na tej wogóle jej nie było, jak i nie było pana młodego na weselu panny młodej. Ale jest spora różnica. On miał okazję pobyć ze swoimi znajomymi i z rodziną  i z nimi świętować swoje zaślubiny, a ona na własnym weselu pojawiła się tylko przelotnie.

Na stoły wjechały półmiski z jedzeniem. Oczywiście wspólny półmisek dla wszystkich. Na pierwsze danie podano pastelę z ryb i owoców morza. Jak zwykle wszystko bardzo smaczne. Potem miało być drugie danie – jagnięcina pieczona, równie pyszna. Jak zwykle oba dania bardzo ofite. Aż żal było patrzeć ile jedzenia zostało jeszcze na półmiskach kiedy skończyliśmy kolację... W ramach deseru był tort lodowy, który też się wspólnie jadło. Wystawiono na każdym stole jeden duży tort i każdy dostał łyżeczkę. Wszyscy jedli ze wspólnego tortu.


Pastela z ryb i owoców morza

Tutaj też bardzo dużo jedzenia zostało wystawione na stół i niezjedzone. Ja nie wiem, co potem robi się z resztkami. Może oddawane są biednym? Niestety podejrzewam, że się marnują i trafiają do śmieci. Ale w Maroku taki już zwyczaj, by na stole zawsze było wszystkiego wbród.

Obfite półmiski trafiły zarówno na stół otoczony przez 15 panów, jak i na nasz, przy którym było z 10 kobiet. Rezultad był kompletnie inny. U panów talerze były mocno „nadwyrężone”, a my, mimo że się objadłyśmy, ledwo co skubnęłyśmy potrawy, a nasz półmisek wciąż był pełen. Ponadto w Polsce na weselu w zasadzie jesz, kiedy chcesz, a w Maroku masz ściśle określone pory na jedzenie.

Na jedzeniu wszystko się kończyło. Panowie od trąbek i pan od herbatki poskładali swój biznes i usiedli do stołów, bo też z pewnością byli głodni. I w zasadzie na tym skończyła się cała impreza.

Później nam powiedziano, że wesela pana i panny młodej mogą odbywać się równolegle, w dwóch różnych salonach. W momencie jak obie się kończą, po jedzeniu, nareszcie spotykają się państwo młodzi. Bo w końcu swiętują swoje zaślubiny zupełnie oddzielnie, jakby wcale nie zakładali wspólnej rodziny.

Po zakończeniu wesela pan młody jedzie z najbliższą rodziną czy przyjaciółmi po pannę młodą do jej domu. Zazwyczaj jest to niewielka, męska grupka. Nas więc to ominęło. Z opowieści sióstr pana młodego wiem, że panna młoda jest zazwyczaj ona ubrana już nie w tradycyjny marokański kaftan, a w klasyczną białą sukienkę ślubną. Trochę mnie to zdziwiło... No i końcowym akcentem jest to, że pan młody zabiera pannę młodą z jej domu do ich wspólnego domu.


Dwa marokańskie wesela. Część #2

Dwa dni później wyjeżdżaliśmy z Maroka i spotkała nas zabawna niespodzianka. Kiedy zbieraliśmy się do wyjazdu, przyjechał się z nami pożegnać pan młody w towarzystwie swojej świeżo upieczonej małżonki. I dopiero wtedy mój mąż miał okazję poznać pannę młodą. Gdyby nie to, to w zasadzie wrócił by do domu i nie wiedziałby jak wyglądała panna młoda, bo:
  1. wcześniej jej nie znał,
  2. nie był na weselu panny młodej, bo jest mężczyzną,
  3. ona nie pojawiła się na ślubie pana młodego.
Ja się śmiałam, że przynajmniej na koniec naszego pobytu mógł ją poznać, bo istaniało duże prawdopodobieństwo, że wyjedzie i do końca nie będzie wiedzieć z kim nasz znajomy faktycznie wziął ślub.

Monika Jakacka Márquez. Z wykształcenia i zawodu tłumacz ustny i pisemny. Biegle włada językiem polskim, hiszpańskim, angielskim, katalońskim, rosyjskim i czeskim. Pochodzi z Warszawy, lecz sercem i duszą wrosła w Hiszpanię. Od 1999r. mieszka w Granadzie. Obecnie jest prezesem Stowarzyszenia Polskiego w Granadzie „Sami Swoi”.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Disqus - Kuskus, czyli Zapraszam na Feedback ;)